Post dotyczy dni 28.02 – 04.03
Gdy wyruszyliśmy z Palenque w dalszą drogę, o San Cristobal wiedzieliśmy tylko tyle, że jest niewielkim miasteczkiem położonym w górach, w stanie Chiapas, że jest bardzo kolorowe i że warto je odwiedzić. Pierwsze zaskoczenie przyszło już po kilkunastu minutach jazdy. Okazało się bowiem, że droga w górę jest niemiłosiernie kręta. Jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy, że 200km, które mamy do przejechania, zajmie nam aż 5 godzin, bo lepiej nie będzie. To właśnie na tej drodze po raz pierwszy siadłam za kółkiem wypożyczonego samochodu i w pełnej koncentracji, po ciemku, pokonałam kolejne zawijasy. Zanim jednak zapadł zmrok, mieliśmy chwilę, żeby porozkoszować się pięknymi, górskimi krajobrazami.
Szczęśliwie, bezpiecznie dotarliśmy do celu i tu przyszło drugie zaskoczenie – jest zimno! Po kilku tygodniach ciepła, a czasem wręcz upału, zdążyliśmy zapomnieć gdzie mamy długie spodnie. Gdy wysiedliśmy więc z samochodu w letnich ciuszkach, szczękaliśmy zębami i wreszcie zrozumieliśmy dlaczego dzieci, które widzieliśmy z okien samochodu miały na głowie czapki! W hotelu też wyjaśniła się zagadka, dlaczego gdy szukaliśmy noclegu przez internet, w żadnym z oglądanych przez nas obiektów nie było klimatyzacji. Gdy weszliśmy do naszego pokoju zgodnie stwierdziliśmy, że przydałby się… grzejnik! Pełni wrażeń i zmęczeni po wyczerpującej trasie zrezygnowaliśmy z kąpieli (w zimnej wodzie i przy otwartym na stałe oknie w łazience) i szybko zapadliśmy w sen.
Rano, szczęśliwie okazało się, że niskie temperatury niskie są tylko w nocy, w dzień z kolei słońce praży na całego.
Już od pierwszych chwil polubiliśmy San Cristobal. Jest to barwne i tętniące życiem miasteczko. Jest tu pełno fajnych knajpek, pijalni czekolady (ślinka mi kapie na samo wspomnienie ;)) i ładna kolonialna zabudowa. Część ulic jest zamknięta dla ruchu kołowego, co zachęca do spacerów. Na ulicach spotkać można masę turystów, nie tylko z zagranicy, ale też Meksykanów z innych części kraju, którzy przyjeżdżają tu wypocząć. Pomiędzy nimi chodzą Indiańskie kobiety i dzieci w tradycyjnych strojach, które oferują ręcznie robione paski, zabawki z materiału, szale, koce, torby i całą masę innych pamiątek.
Miasto San Cristobal jest też uważane za nieformalną stolicę ruchu zapatystów. EZLN czyli Zapatowska Armia Wyzwolenia Narodowego to partyzantka, która za cel stawia sobie poprawienie sytuacji najbiedniejszych z regionu Chiapas, czyli Indian zamieszkujących okoliczne wioseczki. Świat usłyszał o niej w 1994r.kiedy zajęła kilka meksykańskich miast (w tym również San Cristobal de las Casas), z deklaracją obalenia władzy w kraju. Walki zbrojne trwały jedynie 12 dni a następnie rebelianci zostali wyparci z miast, jednak ta próba powstania stała się impulsem do zmian na rzecz poprawy sytuacji rdzennych mieszkańców.
Niestety pomimo, że spędziliśmy tu łącznie 5 nocy, to w związku z awarią samochodu i komplikacjami jakie z tego wyniknęły, nie nasyciliśmy się tym miastem i nie odwiedziliśmy wielu miejsc, które planowaliśmy. Nie zmienia to jednak faktu, że San Cristobal de las Casas urzekło nas, więc mimo tych trudności mamy z nim same dobre skojarzenia.