Edit (2015-01-09)
Każdorazowo gdy czytam ten post mam wrażenie, że go pisząc go byłam zbyt krytyczna wobec Kubańczyków. Że przecież oni naprawdę mają koszmarną sytuację, że może takie są prawa handlu, i że w ogóle nie powinnam oceniać ich tak surowo, bo co ja tam naprawdę wiem o tej rzeczywistości. Nie chcę jednak usuwać tego posta, bo pokazuje mi on jak bardzo byliśmy wtedy zmęczeni i wkurzeni mnogością sytuacji kiedy próbowano nas oszukać lub naciągnąć. Mieliśmy naprawdę serdecznie dość. Takie wtedy były moje uczucia – prawidłowe czy nie, takie właśnie były…
_ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _
Niezależnie od tego jak bardzo podoba nam się Kuba i jak miło spędziliśmy tam czas, nie sposób, pisząc o Kubie z perspektywy turysty, nie wspomnieć o naciągaczach.
Naciągacze są wszędzie, w każdym wieku, w każdym kolorze skóry i próbują na Tobie zarobić na każdej usłudze z kilkukrotną przebitką. A gdy znasz się trochę i zbijesz cenę o 2/3 lub wykażesz kłamstwo to nawet im nie mrugnie powieka.
Spotkałam się z opinią, że takie zachowanie jest usprawiedliwione bo Kubańczycy mają trudną sytuację ekonomiczną, i że wręcz MUSZĄ kantować turystów, bo to dla nich często jedyna szansa na zarobienie na jedzenie. Wiem, że mają ciężko i rozumiem, że chcą zarobić, ale myślę, że każdy handel powinien mieć granice przyzwoitości. A ponadto uważam, że ci którzy naprawdę mają złą sytuację, to w ogóle nie mają kontaktu z turystami, a więc i możliwości ich ewentualnego okantowania. Z kolei ci którzy na co dzień to robią, nie mają z kolei wewnętrznego głosu, który im powie „Ok stary, dzisiaj oszukałeś pięciu, to już masz na jedzenie na najbliższe dni, więc bądź już uczciwy”.
No, ale do rzeczy!
1. Windowanie cen kilkukrotnie (a nawet i więcej) jest tak powszechne, że przestało nas po pewnym czasie dziwić. Przykładowo gdy pytasz taksówkarza z bici taxi (pojazd a la riksza) ile kosztuje kurs do ***, to zawsze ci powie minimum 5 CUC (nawet jeśli kurs jest krótki). Najpierw obniżaliśmy cenę do 4 CUC, ale gdy trochę poczytaliśmy fora, zaczęliśmy na tych samych odcinkach płacić 1-1,5 CUC. To i tak dużo więcej niż płacą miejscowi, ale to akurat jest dla nas zrozumiałe i akceptowalne. Windowanie ceny za usługi jest wkurzające, ale usługi mają to do siebie, że cenę ustala wykonawca usługi i jest ona bardziej elastyczna.
2. Zdarza się natomiast, że ceny produktów spożywczych w sklepach są wyższe dla turystów kilkukrotnie, o czym zresztą pisaliśmy – za puszkę napoju wartą normalnie 0,5 CUC zapłaciliśmy raz 1,5 CUC. Później byliśmy bardziej czujni i nie daliśmy się tak robić w jajo. Inna sprawa, że panie w supermarketach czy drobnych sklepach też nam doliczały od 1 CUCa do kilku ( w zależności od wysokości rachunku). W restauracjach zresztą też próbowali takich sztuczek. I w toalecie też – pani mi zaśpiewała 1 CUC za skorzystanie, ale gdy stwierdziłam, że to zdecydowanie za drogo, cena gwałtownie spadła ;) .
3. W kwestii taksówek jeszcze – w Trynidadzie mieliśmy problemy z kupnem biletu na autobus i zapytaliśmy taksówkarza ile by wziął za kurs do Camaguey. Padła cena 80 CUC, ale pan nas przekonywał, że to i tak nie dużo więcej, bo bilet autobusowy kosztuje 25 CUC za osobę, no i płacimy również za dziecko. A jaka była prawda: raz, że za dziecko się nie płaci, a dwa, że bilet kosztował 15 CUC. Gdy uzyskaliśmy te informacje to wróciłam i powiedziałam taksówkarzowi, że chciał nas oszukać. Ale jemu nawet mu nie drgnęła powieka – „jak to, przecież mówiłem Wam, że bilet kosztuje 15 CUC”.
4. Gdy targowaliśmy cenę za zakwaterowanie, to zazwyczaj dotyczyło to ceny łącznej za pokój i śniadanie, czyli np. wyjściowa cena była 25 CUC za pokój, 5 CUC za śniadanie od osoby, to my schodziliśmy do ceny 30 CUC za całość. W wielu miejscach było to traktowane jako uczciwe negocjacje, ale zdarzyło się nam, że dostaliśmy dużo mniejsze śniadanie niż goście z sąsiedniego pokoju. Oczywiście na nic się zdały nasze protesty, że przecież negocjowaliśmy niższą cenę, a nie mniejsze śniadanie ;) .
5. „Nie mamy reszty señor”. To chyba sport narodowy Kubańczyków. Facet proponuje ci usługę, ty targujesz cenę i jedziesz zadowolony/a, a potem słyszysz, że on nie ma reszty. I nie myślcie sobie, że skoro nie ma wydać, to spróbuje gdzieś rozmienić. Nic podobnego – „Senior, nie mam reszty, więc zapłać mi więcej”.
Aby uniknąć takich sytuacji staraliśmy się mieć drobne i płacić równo za usługę, ale wiadomo, że nie zawsze jest to możliwe. Jednego razu, zawoził nas na dworzec właściciel casy, w której nocowaliśmy. Wydawać by się mogło, że dostaniemy cenę promocyjną, bo przecież spaliśmy u niego trzy noce i zostawiliśmy ponad 100 CUC. Nic podobnego – 5 CUC usłyszeliśmy, ale Adamowi udało się stargować do 4 CUC. Gdy dojechaliśmy na miejsce facet widząc 6 CUC oznajmił „nie mam reszty”. Udało nam się wygrzebać 3,8 CUC, ale stwierdził, że to za mało i że nie zamierza darować 0,20 CUC (!). Nie zrobiło na nim wrażenia to, że to on powinien mieć resztę, że tyle kasy za nocleg u niego zostawiliśmy itp. Wręcz przeciwnie, to on się dziwił, że mamy problem z tym, aby zapłacić mu więcej niż było umówione! Wkurza mnie to okropnie.
6. Mnóstwo ludzi nas zaczepiało na ulicy i prosiło o coś – o pieniądze, jedzenie, mydło, ubrania itd. To znowu jest bardzo trudna sytuacja, bo obydwoje jesteśmy wrażliwi na potrzeby innych ludzi i chętnie pomagamy potrzebującym. Przywieźliśmy trochę kosmetyków i słodyczy dla Kubańczyków, zostawiliśmy też trochę naszych ubrań mimo, że z racji długiej podróży nie mamy ich za dużo. Nie jesteśmy jednak w stanie pomagać wszystkim. A po za tym część spotykanych ludzi miała bardzo roszczeniową postawę – podchodzili i bez słowa wyciągali rękę oczekując, że ponieważ jesteśmy turystami to mamy obowiązek im pomóc. Albo ściemniali po prostu – jedna pani tłumaczyła nam, że potrzebuje jedzenie, ale gdy chcieliśmy jej je kupić kanapkę to powiedziała, że woli colę.
Spotkany później w Baracoa przewodnik (świetnie mówił po angielsku) powiedział nam, że owszem jest ciężka sytuacja, nie ma pracy i ludziom żyje się trudno, ale jest też grupa osób, którym nie chce się pracować i uczyć. Przykładowo, on od nastoletniego wieku oszczędzał, ciężko pracował i uczył się języków obcych, żeby mieć lepszą przyszłość. Powiedział nam, że kurs językowy w Baracoa kosztuje miesięcznie jedynie 20 CUP (czyli mniej niż 1 CUC), ale jak pyta swoich kolegów „dlaczego się nie uczycie, przecież to Wam pozwoli pracować z turystami i dobrze zarabiać?”, oni odpowiadają „bo nam się nie chce”. Jak to określił część ludzi, takich jak on, pracując jako przewodnicy żyje z turystyki, ale części ludzi wystarczy, że żyje… z turystów.
7. Kolejna sytuacja, o której zresztą czytaliśmy w kontekście Azji, przydarzyła nam się w Santiago w sklepie dla turystów. Podeszła do nas pani i poprosiła o kupno ciastek. Gdy za nie zapłaciliśmy, ona podziękowała, ale cały czas stała z nimi w dłoni przy kasie i czekała aż wyjdziemy. Natychmiast wiedzieliśmy o co chodzi. Postaliśmy jeszcze przed sklepem patrząc przez szybę na nią i na kasjera, żeby wiedzieli, że my też wiemy. Po naszym wyjściu pani najprawdopodobniej odsprzedała ciastka z powrotem do sklepu…
8. Zdarzyło się nam, że w Hawanie, już po zmroku, mijaliśmy na ulicy rodzinkę siedzącą na schodach ich domu Na nasz widok poderwali się i rzekomo pod pretekstem podziwiania Bartka i nosidła (jedno i drugie często się zdarza ;) ) zaprosili nas do środka. Po minucie rozmowy zaczęli na nas nalegać, żebyśmy dali im kilka CUC dla ich córeczki. Owszem, nikt nas do tego nie zmuszał, ale też trudno było odmówić. Mało to sympatyczne….
9. Mieliśmy jeszcze jedną, najtrudniejszą sytuację. Pierwszego dnia w Santiago postanowiliśmy razem z Cynthią pojechać do hotelu, w którym można skorzystać z wi-fi. Umówiliśmy się na 7 CUC za kurs w tą i z powrotem. Powiedzieliśmy, że potrzebujemy około godziny, na co pan stwierdził, że nie ma problemu, możemy siedzieć ile chcemy, oni z kierowcą będą czekać (tu jest tak, że jedni świadczą usługi, jak taxi, casa czy restauracja, a inni naganiają im turystów i mają z tego jakąś prowizję). Na miejscu okazało się, że nie możemy kupić kart na godzinę, tylko od razu na dwie, w dodatku łącze było tak wolne, że przez pierwsze 30 minut nie udało mi się otworzyć żadnej strony.
To co od razu wzbudziło nasz niepokój to fakt, że cały czas „naganiacz” siedział tuż przy nas. W międzyczasie próbował mnie namawiać, żebyśmy pojechali z nim na wycieczkę do pobliskiej twierdzy, ale ponieważ już się umówiliśmy z kimś innym, to odmówiłam. Kiedy skończyliśmy korzystać z internetu, pan nagle stwierdził, że kierowca musiał czekać 3h i że zamiast 7 CUC, mamy zapłacić 10. To nic, że to nie były 3h, tylko 2h, to nic, że nam powiedział, że bez problemu będą czekać tak długo jak potrzebujemy. Wreszcie nie wierzę, że on nie zna zasad i nie wie, że karty są sprzedawane w tym miejscu tylko na dwie godziny. Kłótnia wyszła z tego okropna, bo my zgodziliśmy się zapłacić 8 CUC, a nie 10. Zrobiło się naprawdę nieprzyjemnie. W tym miejscu muszę stwierdzić, że jestem dumna, raz że z własnej asertywności, a dwa, że kłóciłam się z nim po hiszpańsku! (nie gramatycznie oczywiście, ale co tam ;) ). Stanęło na naszym, zapłaciliśmy 8 CUC i facet się od nas odczepił. Niestety jednak nie odczepił się od Cynthi i przez kolejne dwa dni uprzykrzał jej życie – wrzeszczał na nią, łaził za nią i krótko mówiąc ją straszył. Strasznie to podłe, bo wiedział, że z nami nic nie ugra, bo my się go nie boimy, a ona jest sama. Prawdziwy powód jego wściekłości był taki, że liczył, że zarobi na nas dodatkowo na jakiejś wycieczce, a nie udało się mu.
Opisuję Wam tak szczegółowo te różne sytuacje, bo są one nieodłącznym elementem rzeczywistości, zwłaszcza jeśli jest się turystą na samodzielnym wyjeździe, a nie w zorganizowanej grupie. Są one męczące, bo ciągle trzeba uważać, czy nikt nas nie okantuje. Nie chcę, żebyście mieli wrażenie, że wszyscy Kubańczycy są tacy. Wprost przeciwnie, sądzę, że to niewielki procent. Zresztą słyszeliśmy nawet, że inni Kubańczycy często się wstydzą za swoich rodaków, którzy się tak zachowują.