Pierwsze chwile w Meksyku za nami!
Zgodnie z planem, pierwsze 8 dni naszego pobytu w Meksyku to okazja, żeby spotkać się z Ciocią. Jakby nie było – z Florydy bliżej do Meksyku niż do Polski ;-). W tym celu wynajęliśmy piękny domek na Jukatanie, dokładnie między Akumal i Tulum. Zgrabny taki, z kompleksowym wyposażeniem i mnóstwem dekoracji jest przyjemny sam w sobie. Innym udogodnieniem jest samochód. Nie wiem jak potem ponownie będziemy korzystać z transportu publicznego, ale posiadanie własnego samochodu daje ogromny komfort. No i radość dla kierowcy, który po 3,5 miesiącach „abstynencji” motoryzacyjnej może wreszcie prowadzić. Chodzi oczywiście o Adama, bo ja tam jestem na wakacjach i stresować się nie zamierzam meksykańskimi drogami. Meksyk wiedzie prym jeśli chodzi o ilość, rozmiary i kształty w kategorii – progi zwalniające, zwane przez niektórych leżącymi policjantami. Po pierwsze często są nieoznaczone, więc jedziesz sobie jedziesz, a tu nagle……
bach! … i głową o dach!
Poza tym nasz samochód i owe spowalniacze są niekompatybilne (buziaki dla Adama, on już wie dlaczego ;) ) i nieraz było
trach! … i aż strach…
obejrzeć się za siebie i sprawdzić czy część naszego zawieszenia nie leży na drodze ;) .
Poza tym, pierwsze spotkanie z policją meksykańską przyniosło nam zabawną historię. Panowie nas zatrzymali i z tego co się zrozumiałam usiłowali nam wytłumaczyć, że przekroczyliśmy prędkość. A przynajmniej tak oni twierdzili. No w każdym razie miły pan w łaskawości swojej zdecydował się nas puścić bezkarnie, ale… poprosił o drobne na refersco (napój gazowany w puszce)! Rozumiecie to?! Drobne na refresco! Oczywiście postanowiliśmy nie wdawać się w zbędne dyskusje, bo zaraz by się mogło okazać, że nie mamy apteczki, gaśnicy, albo po prostu hmmmm…. no jakiś powód by się na pewno znalazł, więc cieszyliśmy się tylko, że jest upał i panowie chcą się orzeźwić, a nie na przykład sroga zima i chcą rumu na rozgrzanie, bo ten zdecydowanie droższy ;) .
A wracając do tematu, bo taka mi dygresja całkiem spora z tego wyszła, siedzimy razem z ciocią w naszym uroczym domku i wczasujemy się na całego. Pierwsze dwa dni to tak zwana aklimatyzacja, organizacja itepe. No dobra, i plaża, przecież trzeba było poleniuchować na słoneczku :). Drugiego dnia zmobilizowaliśmy się bardzo, wstaliśmy „rano” i spiesząc się jak ślimaki, dotarliśmy do ruin Chitchén Itzá… na 14 ;) . Ale o tym w następnym poście.
2 komentarze
Cześć kochani!! Widzę że komentarz dotarł he,he!!Czekam na foty z ruin!! Oglądamy Wasz blog jak kiedyś program Toniego Halika!! To taki Cejrowski lat 80-tych.Narka
Czarek, jasne że pamiętamy T.Haika i jego program, ale jemu to do stóp nie dosięgamy ;). Miło, że nas czytacie! Ucałowania dla wszystkich, pa