Powolnym krokiem zbliżamy się w stronę placu. Na ulicach kręcą się grupy kolorowo przebranych mężczyzn, którzy brzdąkają na różnych instrumentach i wesoło podrygują w rytm wykonywanej przez siebie muzyki. Dzisiaj przedostatni dzień karnawału, więc na ulicach są tłumy ludzi.
Kobiety ubrane w długie, czarne, wełniane spódnice, kolorowe bluzki i kolorowe narzutki nawet w taki upał nie rezygnują ze swojego codziennego, tradycyjnego stroju.
Żar leje się z nieba, a promienie słoneczne odbijają od bielusieńskiej fasady kościoła. Z zewnątrz wygląda jak katolicki i tyko kolorowe elementy na fasadzie zdradzają, że w środku może być nieco odmiennie. Chowamy aparat do torby, bo absolutnie nie można robić zdjęć w środku i przekraczamy masywne drzwi świątyni. A tam? Ze zdumienia zamieram na chwilę i nie bardzo wiem jak się zachować. Przeżegnać się? Niby to kościół, ale nie ma krzyża z wizerunkiem Jezusa Ukrzyżowanego ani tabernakulum. Zdejmuję więc tylko chustkę z głowy i powolnym, ostrożnym krokiem ruszam na przód.
W kościele nie ma ławek, a pod boczną ścianą, w szklanych gablotach znajdują się drewniane figury znanych nam świętych, ubrane jednak w kolorowe stroje. Centralne miejsce zajmuje posąg Jana Chrzciciela, który dla miejscowych Indian jest ważniejszy nawet niż Jezus Chrystus.
Cała podłoga usłana jest zielonymi igłami sosnowymi – to symbolika oddzielenia od świata podziemnego. Na zimnej posadzce siedzą w grupkach całe rodziny lub pojedyncze osoby, a przed nimi ustawione są rzędy cienkich świeczek. Delikatne płomienie, które są jedyny źródłem świata (nie licząc dwóch zaledwie okien), migocą tworząc magiczną poświatę. W niezrozumiałym dla nas języku miejscowi wypowiadają półgłosem słowa modlitwy, co i rusz sięgając po butelkę coca-coli lub innego napoju, którym wykonują okrężne ruchy nad płonącymi świeczkami. Popijają też pox -tradycyjny alkoholowy napój zrobiony z trzciny cukrowej a potem wracają do swojej modlitwy. Następnie jedna z kobiet bierze leżącą obok niej kurę,którą również zatacza kręgi nad płomieniami, po czym jednym ruchem ręki ukręca jej łeb. To obrzęd uzdrowienia.
Jesteśmy w San Juan Chamula, niewielkiej wioseczce położonej na wysokości 2200m, zaledwie 10km od San Cristobal. Jej mieszkańcami są Indianie z plemienia Tzotzil, którzy słyną ze specyficznych praktyk religijnych. Są one mieszanką wierzeń prekolumbijskich z religią katolicką. W świątyni nie są odprawiane msze święte a jedyny sakrament z religii katolickiej jaki uznają to chrzest, którego udziela im ksiądz przyjeżdżający z tej okazji do wioski. Zwróciliśmy też uwagę, że przy wejściu i wyjściu z kościoła wykonują oni znak krzyża, ale trzykrotnie.
Gdy wychodzimy z kościoła, powoli dochodzimy do siebie. Mamy wrażenie, jakbyśmy wrócili z innego świata, które dodatkowo potęguje oślepiające słońce, kontrastujące z półmrokiem i chłodem panującymi w świątyni.
Indianie są bardzo konserwatywni w swoich wierzeniach i nie pozwalają pod żadnym pozorem robić zdjęć w kościele. Nie zgadzają się też na robienie zdjęć osobom na ulicy ponieważ wierzą, że w ten sposób można im skraść dusze. Żeby uszanować ich prośby robimy tylko szybkie ujęcie fasady kościoła i udajemy się w kierunku pobliskiego cmentarza.
Swoim widokiem również odbiega on od katolickiego. Nie ma płyt nagrobnych, a są jedynie niewielkie kopczyki usypane z ziemi, w które wetknięte są różnokolorowe krzyże. Jak się okazuje – wcale nie katolickie, tylko krzyże Majów symbolizujące w ten sposób drogę między światami żywych i zmarłych. Każdy kolor krzyża symbolizuje też wiek zmarłego – białe krzyże zarezerwowane są dla małych dzieci, niebieskie, zielone i turkusowe dla nastolatków, a czarne dla ludzi dorosłych. Gdy opuszczamy miasto pełni jesteśmy różnych emocji i refleksji.
W drodze powrotnej odwiedzamy też pobliską wioskę Zinacantán, której mieszkańcami są również Indianie z plemienia Tzotzil. Słyną oni z upraw kwiatów, które jak się dowiedzieliśmy są eksportowane do innych miast Meksyku, ale też Stanów Zjednoczonych i Europy. Faktycznie gdy dojeżdżamy, z już z daleka na polach widzimy kwiatowe szklarnie. W wiosce odwiedzamy dom jednej z rodzin, gdzie podziwiamy pracę kobiety robiącej ręcznie kolorowy szal. Wielobarwny haftowany motyw kwiatowy widnieje na większości wykonanych strojów.
Wybaczcie skromną ilość zdjęć, ale tak jak wspominałam chcieliśmy uszanować prośby Indian.