Atitlán to jezioro położone w południowej części Gwatemali, w otoczeniu trzech majestatycznych wulkanów (San Pedro, Tolimán i Atitlán), które czynią go jedną z chętniej odwiedzanych atrakcji turystycznych kraju. I trudno się dziwić, bo jest po prostu magiczne. Znajduje się ono na wysokości 1563 m.np.m., wypełniając ogromną kalderę, która powstała w skutek wybuchu wulkanu ponad 80 tysięcy lat temu. Zbocza porośnięte gęstą roślinnością we wszystkich odcieniach zieleni odcinają się pięknie na tle błękitnego nieba, a rozsiane miasteczka nadają miejscu tajemniczości. Jezioro i okolice oferują mnóstwo atrakcji. Co więc takiego oferuje jezioro Atitlan, że przyciąga tylu turystów?
1. Zachody słońca nad jeziorem
Ja wiem, że to banał, że wszyscy o tym piszą, i że podziwiać słońce można wszędzie, ale uwierzcie mi – zachody słońca nad Atitlanem są naprawdę magiczne. Mieliśmy tę przyjemność kilkukrotnie, w różnych miasteczkach i zawsze było równie pięknie i nastrojowo. Na murkach i trawnikach przysiadają zarówno turyści zagraniczni, krajowi, ale też miejscowi zmęczeni całodzienną pracą. Są pary wtulające się w siebie, są jak my – rodziny z dziećmi, są samotnicy, którzy przyszli podumać nad sobie tylko znanymi sprawami. Spektakl jaki przyroda prezentuje tu każdego dnia jest wyjątkowy.
Podobno wschody są równie piękne, ale nie pokusiliśmy się o empiryczne sprawdzenie tego :D.
2. Rejs łódką po jeziorze
Popularnym, bo znacznie szybszym środkiem transportu, łączącym miejscowości położone nad brzegami Atitlán są łodzie (szczegóły dotyczące ich kursowania na dole posta).
Dla jednych to tylko forma transportu, jak każda inna, dla innych praca i źródło dochodu a dla nas także niesamowita frajda! Po pierwszej podróży, którą spędziliśmy karnie ze wszystkimi pod dachem, w trakcie kolejnych siadaliśmy na dziobie i wystawialiśmy nasze blade twarze na promienie słoneczne. Woda chlapała, wiatr rozwiewał mi włosy, a ja czułam taką niesamowita wolność i radość, która kojarzy mi się chyba tylko z dzieciństwem. Zresztą nie ja jedna się tak cieszyłam. Zobaczcie radość Bartka – jego mina mówi sama za siebie. I mimo, że czasami nieźle bujało, aż pupy nas bolały od ciągłych podskoków i spadania na twarde ławki, nie zamieniłabym tego za nic w świecie.
3. Odwiedzić Maximona w Santiago de Atitlán
Temu zagadnieniu planuję poświęcić oddzielny wpis, bo jest ono dla mnie fascynujące. Maximon to nieoficjalny święty w Gwatemali, majański bóg. Jest wiele historii wyjaśniających genezę tego zjawiska i obiecuję, że się im przyjrzę w moim poście. Póki co, żeby Was zachęcić do odwiedzenia Maximona napiszę tylko, że to drewniana figurka, która pełni rolę bóstwa. Ludzie przychodzą do niego prosić w różnych intencjach, a by zyskać jego przychylność składają mu w ofierze różne dary jak jedzenie, alkohol czy różne przedmioty. Maximon co roku zajmuje inny dom, do której pielgrzymują wierni.
4. Plantacja kawy
Żyzne zbocza wulkanów są doskonałym miejscem na uprawę kawy, awokado, fasoli innych roślin. Ludzie łączą się tu w spółdzielnie, tzw. kooperatywy obniżając w ten sposób koszty upraw i wspierając się w ten wzajemnie. Dzięki temu sytuacja materialna mieszkańców okolic jeziora jest często lepsza niż innych regionów, bo mają przychody nie tylko z turystyki, ze sprzedaży rękodzieła, ale także właśnie z upraw.
My odwiedziliśmy jedną z plantacji kawy i mimo, że nie była to nasza pierwsza wizyta na takiej plantacji, to była równie ciekawa. Nasza przewodniczka oprowadziła nas najpierw po części gdzie rosną kawowce, wyjaśniając cały proces uprawy, a następnie pokazała nam jak wygląda proces obróbki zebranych owoców od momentu segregacji, fermentacji, suszenia, przez wypalanie, aż do końcowego momentu, w którym uzyskujemy brązowe, aromatyczne ziarna. Na koniec degustacja tego pysznego napoju. Polecamy!
5. Artesanía – bawełna
Gwatemalskie kobiety słyną ze swojego rękodzieła. Kolorowe stroje, obrusy, dodatki, torebki, zabawki, dodatki i cała masa innych ręcznie dzierganych,tkanych i haftowanych rzeczy przyciąga uwagę chyba każdego. Dlatego też, chętnie zdecydowaliśmy się na odwiedzenie jednego z takich miejsc. Mogliśmy obejrzeć cały proces – od zbierania kłaczków bawełny prosto z drzewa, przez czyszczenie jej, a następnie tworzenie nici. Następnie farbowanie naturalnymi barwnikami , a na zakończenie warsztat tkacki. Jesteśmy pod wrażeniem zdolności manualnych tych kobiet i ich ogromnej pracy!
6. Punkt widokowy
Najsłynniejszy chyba jest Naríz del Indio, ale ponieważ z kondycją u nas kiepsko i dwójka dzieci w pakiecie, to zdecydowaliśmy się w miejscowości San Juan wjechać tuk-tukiem na dwa punkty widokowe. Jeden blisko miasteczka, drugi nieco dalej. Widok nie jest zapewne tak powalający jak z wyżej położonych punktów, ale też był piękny, a uroku dodawał mu fakt, że spomiędzy gór wznosiły się chmury, które nadawały mu nieco tajemniczości.
Co smutne, to masy śmieci porozrzucane wokół. Kiedy zapytaliśmy naszego kierowcę – przewodnika o to, ten zadzwonił gdzieś to zgłosić, a następnie zrobił zdjęcia i wysłał jako dowód. Temat ekologii (a raczej jej braku) w Ameryce Łacińskiej to oddzielna kwestia…
7. Spacer po pomostach
Wysiedliśmy z naszej łódki w miejscowości Santa Cruz La Laguna, ale ponieważ czasu do kolejnej, ostatniej, która mogła nas zabrać w stronę Panajachel mieliśmy niewiele, zdecydowaliśmy się nie wychodzić do centrum miejscowości, tylko posiedzieć na pomostach. Byliśmy zupełnie sami, było cicho, momentami groźnie, nastrojowo. Inaczej.
W miejscowości Santa Cruz La Laguna są dwa miejsca, gdzie przybijają łodzie. Jedno to kemping, z którego nie ma innego wyjścia jak po drewnianych pomostach właśnie, a druga to właściwa przystań. Zarówno na kempingu jak i przy głównej przystani znajdują się lokale, ze stolikami na świeżym powietrzu gdzie można przysiąść i napić się czegoś dobrego lub coś przekąsić. Gorąca czekolada z widokiem na jezioro Atitlan? Marzenie! Uwaga: Na kempingu nie akceptują obecności dzieci, do tego stopnia, że nie pozwolono nam zostać 20 minut w restauracji (!).
8. Tydzień kawy
Dowiedzieliśmy się o nim trochę przypadkiem i jakoś szczególnie się na to wydarzenie nie nastawialiśmy, ale naprawdę pozytywnie nas zaskoczyło. Z okazji Pierwszego Tygodnia Kawy swoje stoiska wystawiło wielu lokalnych plantatorów. Były degustacje (oh, ile ja się mojej ukochanej kawy opiłam! ;-)), a na dokładkę koncert muzyki etnicznej. I tutaj coś, co zaskoczyło nas najbardziej. Nasi synowie nie chcieli stamtąd odejść! W związku z tym siedzieliśmy dobre 30 minut, ale było warto, bo dźwięki naprawdę przyjemne dla ucha.
9. Nocą obserwacja nieba, w dzień wulkanu z okna naszego pokoju
Nie to, żeby nie było tu jakoś szczególnie czyste od zanieczyszczeń świetlnych. Po prostu raz, że nasz hotel był trochę na uboczu, a dwa, że posiadał dla gości lunetę, która umieszczona była n tarasie, dosłownie za drzwiami naszego pokoju. Halo jakie zobaczyliśmy tamtego wieczoru na niebie zrobiło na nas ogromne wrażenie.
Zresztą w ciągu dnia widoki z okna mieliśmy równie piękne – zielone podwórko, tonące w kolorowych kwiatach z wulkanem w tle. Czego chcieć więcej?
Jakie miasteczko wybrać?
Dla nas wybór był oczywisty ze względu na późną porę, o jakiej dotarliśmy nad jezioro Atitlan. Padło na Panajachel (tzw. Pana), które jest największa miejscowością. Znajduje się tu supermarket, szkoły hiszpańskiego, targ, stoiska z rękodziełem, agencje turystyczne i restauracje i inne.
Z mniej oczywistych miejsc można wymienić: rezerwat przyrody, gdzie się znajdują motyle, małpki i inne zwierzęta, muzeum archeologicznego, gdzie wyeksponowane są artefakty znalezione na dnie jeziora, które pochodzą z odkrytego niedawno pod wodą dawnego miasta Majów. Można też iść na wystawę fotografii, na targ czy do galerii z rękodziełem.
Santiago Juan to jest nieco senna i chyba najmniej skażona przez masową turystykę. To tu odwiedziliśmy plantację kawy i warsztat rękodzieła, a także przez przypadek trafiliśmy do domu miejscowego artysty, który ze starych opon samochodowych tworzy nietypowe rzeźby. Z naszych obserwacji wynika, że to tu są najlepsze ceny rękodzieła.
Santiago de Atitlán – miejscowość, w której odwiedzić można figurkę Maximona. My skorzystaliśmy z przewodnika – kierowcy tuk-tuka i dodatkowo pojechaliśmy zobaczyć miejski park, w którym akurat skończyły się uroczystości upamiętniające ofiary masakry jakiej dokonał rząd na miejscowych, którzy protestowali przeciwko trwającej wojnie domowej. Zajrzeliśmy także do ładnego kościoła i wjechaliśmy na wspomniane już punkty widokowe.
Santa Cruz – jest spokojną miejscowością, która słynie z gorącej czekolady i ośrodka CECAP, który wspomaga lokalną społeczność ucząc pracy i rzemiosła. Dodatkową atrakcją są drewniane pomosty, którymi można się przespacerować nad samym jeziorem.
Pozostałe miejscowości znamy jedynie z lektury:
San Marcos zwane jest mekką współczesnych hipisów i zwolenników jogi, medytacji i wszelkich eksperymentów duchowych,
San Pedro to niezwykle popularna wśród turystów miejscowość, stanowiąca bazę wypadową na wulkan San Pedro i Naríz del Indio. Tzw. mekka backpackerów. Można tu również pójść do szkoły hiszpańskiego czy wypożyczyć kajaki.
San Antonio Palopó to wioseczka położona na zachód od Panajachel, która słynie z ceramiki. Nie pływają do niej łodzie i nie jest tak popularna wśród turystów. Nie wiem dlaczego, to chyba intuicja, ale bardzo żałuję, że nie udało nam się tu dotrzeć.
Poniżej mapa, na której zostały naniesione godziny, o jakich (teoretycznie) pływają łodzie między miasteczkami (stan na grudzień 2017).
Koszt kursu w jedną stronę to 25 QTZ osoba dorosła, dziecko nic jeśli siedzi na kolanach rodzica, jeśli ma miejsce samodzielne to tyle samo co dorosły.
Na krótszych odcinkach od San Juan przez San Marcos, Tzununa, Jaibalito, Santa Cruz – 10 QTZ za jeden odcinek.
Więcej szczegółowych informacji praktycznych dotyczących naszego pobytu w Gwatemali znajdziecie tutaj.
2 komentarze
Świetny blog, czytam z zapartym tchem Wkradł się jednak do tego wpisu mały błąd. Ten wspomniany dwa razy punkt widokowy to Naríz del Indio czyli Indiański Nos Niektórzy nazywają go również Cara del Indio czyli Indiańską Twarzą ze względu na kształt tej góry. Pozdrawiam i czekam na kolejne wpisy.
Agnieszka, dziękuję za czujność! Oczywiście, że jest błąd, już poprawiam. Słownik czasami wie lepiej co ja chcę napisać… ;-).
Dzięki też za miłe słowa o blogu, które są ogromną motywacją! Zabieram się za pisanie kolejnych postów! :) Pozdrawiam, Aga