Hiszpania to nie tylko bogactwo krajobrazów i ciekawych miejsc do zwiedzania, ale też bogactwo smaków. Choć powiem Wam szczerze, że jak pierwszy raz kilka lat temu byliśmy w Hiszpanii to jedzenie mnie nie zachwyciło. Nie wiem dlaczego – może źle trafiłam, może za dużo jadłam mięsa, którego nie jestem fanką? Nieistotne. Na szczęście każdy kolejny przyjazd do Hiszpanii smakuje mi coraz bardziej :).
Niektóre rzeczy już znam i lubię, jak choćby popularną paellę, a niektórych próbowałam po raz pierwszy. Co tym razem smakowało nam najbardziej?
Tapasy
Po drodze, w niewielkiej miejscowości Medina Sidonia wstąpiliśmy na rynek, żeby zjeść jakiś obiad. Okazało się jednak, że pora obiadowa już się skończyła a do kolacji jeszcze zbyt daleko. „Cocina cerrada” (kuchnia zamknięta) pani bezradnie rozłożyła ręce. Widząc jednak głód w naszych oczach zaproponowała nam tapasy. I choć tapasy to przystawki, przekąski, a nie danie obiadowe najedliśmy się wystarczająco, żeby dotrwać do kolacji. A dostaliśmy oto coś takiego (od dołu zdjęcia, od prawej):
Ensaladilla rusa – czyli sałatka ruska. Mówiąc krótko jest to odpowiednik polskiej sałatki jarzynowej, nieco bardziej mdły. Sama w sobie nie zachwyca, ale bardzo fajnie się komponowała z innymi ostrzejszymi i bardziej wyrazistymi tapasami, no i dzieci miały co zjeść.
Następna miseczka to atún con pimiento czyli tuńczyk z papryką, który zawiera również pomidory, czosnek, cebulę i oliwę – ostry, wyrazisty smak
Salpicón de mariscos czyli taka a la sałatka z ośmiornicami, langustą, cebulą i kolorową papryką. Bardzo smaczna. No i dobrze, że owoce morza w wersji pokrojonej (czytaj: nie patrzą na mnie ;-)) to Adam był w stanie zjeść.
Kolejna porcja to (prawdopodobnie) bacalao, czyli dorsz z cebulką i przyprawami.
I ostatnia to boquerones en vinagre, czyli anchois w winnym occie. Bardzo popularne i dla mnie najsmaczniejsze.
Ser
W niewielkiej miejscowości w górach Grazalema kupiliśmy ser, który jest specjalnością regionu i jest wytwarzany tylko tu. Robiony jest z mleka koziego, owczego, albo mieszany. Nazywa się queso Payoyo, a jego nazwa pochodzi od nazwy kóz, z których mleka się go produkuje. Czas dojrzewania to od miesiąca do trzech. W smaku delikatny. Stał się przysmakiem nie tylko naszym, ale też Bartka, który raczej nie jest skory do kulinarnych nowinek :).
Gazpacho
Czyli chłodnik pomidorowy z oliwą, czosnkiem, cebulą i papryką. I choć nie przepadam za zimnymi zupami to idealnie nadaje się na upał a i Bartka udało mi się przekonać, że to taki hiszpański odpowiednik naszej pomidorówki ;-).
Paella
W Hiszpanii to danie obowiązkowe, ale od jakiegoś czasu znane i lubiane również w Polsce. Główne składniki to ryż, szafran nadający żółty kolor, warzywa, kurczak i/lub owoce morza, choć wersji paelli jest wiele. Dawniej podobno paelle robiono z resztek, które zostały.
Ja wybrałam wersję z kurczakiem, bo dzięki temu zjadły ze mną i dzieci.
Churros con chocolate – kruche, ciepłe i baaardzo smakowite :). Zwłaszcza kiedy hiszpańskim zwyczajem będziemy je jeść mocząc w gorącej czekoladzie. Są rodzajem ciastek, choć mi przypominają gofry. W Hiszpanii popularne na śniadanie. Są ciężkie, tłuste i kaloryczne, ale tak smaczne, że na samo wspomnienie kapie mi ślinka!
Napoje i alkohole
Nasz ulubiony to clara con limón, czyli mówiąc wprost piwo rozcieńczone fantą cytrynową. Wiem, że dla niektórych to zbrodnia i już w ogóle nie piwo ;-), ale w upalnej Hiszpanii to dla nas wariant idealny. Słaba, chłodna i podobnie jak wszystkie piwa sprzedawana w szklankach dzięki czemu można wypić kilka i nie czuje się procentów.
Tinto de verano (letnie wino)– mix czerwonego wina z pomarańczowym lub cytrynowym napojem gazowanym. W smaku przypomina sangríę, choć (jak mówią carambowi specjaliści) różnice są: sangría jest robiona na owocach, słodzona i serwowana po jakimś czasie, po uprzednim przygotowaniu w naczyniu zbiorczym typu dzbanek, garnek. Tinto de verano robi się bezpośrednio w szklance i wypija od razu po przygotowaniu. Jest bardziej gazowane. Adamowi tinto smakowało a mi tak średnio, choć muszę przyznać, że to fajna propozycja orzeźwiająca, w sam raz na pobyt na upalnej plaży.
Sherry – cóż… Pierwszą sherry, lokalną, próbowaliśmy w Sanlúcar de Barrameda (jedno z miast, gdzie się ją produkuje) i powiem wprost – nie byłam w stanie jej przełknąć. Była tak cierpka i mocna, że po kilku niewielkich łykach poddałam się. Próba druga nastąpiła niedługo później w innym znanym z produkcji mieście (Jerez de la Frontera) i tam kosztowaliśmy wersję kremową. Bardzo delikatną, lekko słodką i tak dobrą, że aż przywieźliśmy butelkę do Polski!
Żeby nie było, że w tej Hiszpanii to tylko alkohol piliśmy ;).
Świeżo wyciskane soki! Pozycja niby banalna, wszędzie dostępna, w Polsce również. Jeśli jednak dodam, że chodzi o świeży sok wyiskany z pomarańczy rosnących za miedzą, dojrzewających w południowo – hiszpańskim słońcu to wierzcie mi, że nie ma on sobie równych! I nawet nasz Bartek fan soku jabłkowego uwielbiał zumo de naranja!
To co, kto chętny na kulinarną wyprawę do Hiszpanii? Smacznego!!!