Wąskie klimatyczne uliczki, maleńkie kawiarenki i zielone parki z kwitnącymi drzewami. Dookoła tłum ludzi i ich gwarne rozmowy, a do tego unoszący się zapach kawy i paelli.
Jeden dzień w Sewilli, który w dodatku musimy podzielić między potrzeby nasze i dzieci to stanowczo za mało, żeby wgryźć się w to ciekawe miasto, ale wystarczająco dużo, żeby się nim zauroczyć.
Gdy tylko wysiadamy z samochodu na parkingu z ulgą wypuszczamy powietrze z płuc. Wbrew temu co czytaliśmy, udało nam się znaleźć parking w przyzwoitej odległości od starego miasta. Ma to o tyle znaczenie, że Bartek zaczyna się powoli buntować i gdy na dzień dobry mówimy mu, że przed nami cały dzień zwiedzania zaczyna nerwowo protestować. Dlatego też postanawiamy zdusić w zarodku jego niezadowolenie i proponujemy sprawdzoną metodę – czekoladowe lody! Patent, który na Bartka działa zawsze, przywodząc na opaloną hiszpańskim słońcem buzię, wielki uśmiech. Dzięki temu mamy chwilę na przedyskutowanie naszej trasy i pierwszą tego dnia szklaneczkę ulubionej clary (piwo z napojem cytrynowym,). A zdradzę Wam, że będzie ich więcej, bo słońce w Sewilli pali niemiłosiernie i aż prosi się o chłodny, orzeźwiający napój.
Na pierwszy strzał postanawiamy wziąć najsłynniejszy zabytek czyli Katedrę. Jest przeogromna! Nie wiem czy to prawda, ale gdzieś czytałam, że to największy chrześcijański kościół w Europie. Zbudowana została na miejscu dawnego meczetu, czego pozostałości gdzieniegdzie widać do dzisiaj. Wnętrze zwiedzamy dość pobieżnie, bo wiemy, że dzieci będą się nudzić, natomiast chętnie wdrapujemy się wszyscy na Giraldę – wielką wieżę, która powstało jako minaret. Mimo, że jest ona naprawdę wysoka (91m), to idzie się przyjemnie, bo zamiast schodów jest pochylnia która została zbudowana tak, żeby muezin na szczyt mógł wjechać konno. Z góry rozpościera się przepiękny widok na pełne pomarańczowych drzewek patio i okolice.
Po wyjściu z katedry postanawiamy skierować swoje kroki do pobliskiego archiwum (Archivo de las Indias), w którym są przechowywane gromadzone od wieków mapy, listy i różne rysunki a także prawdziwy dziennik Kolumba. Przy naszym zamiłowaniu do podróży i do Ameryki Południowej to wyjątkowy rarytas. Spacerujemy wewnątrz obiektu, chodzimy i nic wyjątkowego nie udaje nam się znaleźć. Bartek zaciekawiony przystaje przy wielkim ekranie, który wyświetla inscenizacje bitwy morskiej. Z uwagą obserwuje przemieszczające się okręty kiedy my z Antkiem na rękach biegamy wręcz między personelem a ekspozycjami i na próżno szukamy upragnionego dzieła. Wreszcie udaje nam się rozwikłać zagadkę – oryginalny dziennik Kolumba poddawany jest akurat renowacji więc zadowolić musimy się jego kolorowymi zdjęciami…
Gdy wychodzimy na zewnątrz upał wprost zwala z nóg. Nie chcę sobie nawet wyobrażać jak gorąco jest tu w sierpniu. Czas na drugą szklaneczkę clary i jakiś obiad. Oddalamy się trochę od najbardziej turystycznej części starówki i wybieramy niepozorną knajpkę, w której decydujemy się na paelle. Gdy chwilę udaje nam się odsapnąć ruszamy… na plac zabaw. Cóż, dzieci mają swoje prawa, więc zgodnie z umową część czasu przeznaczamy na zwiedzanie a część na zabawy maluchów. Wybieramy miejsce, gdzie schronić się można w cieniu drzew i oddajemy obserwacjom miejscowych :).
Gdy Bartek uznaje, że na razie mu wystarczy idziemy na sławny Plac Hiszpański. To miejsce niezwykle turystyczne, a jednak podoba nam się tu. Budowle i zdobienia są przepiękne! Spędzamy tu całkiem dużo czasu robiąc niespiesznie zdjęcia, jedząc lody, podziwiając wystrojone pary, które przychodzą sobie tutaj zrobić sesję ślubną bądź narzeczeńską. Mamy też możliwość obejrzeć krótki występ tancerki flamenco, która filmowana przez ekipę profesjonalistów prezentuje w tańcu piękne ruchy.
Gdy słońce zaczyna chylić się ku zachodowi decydujemy się zobaczyć jeszcze miasto od strony wody i wykupujemy bilety na rejs stateczkiem po rzece Gwadalkiwir .
Od strony rzeki Sewilla nie robi na nas wielkiego wrażenia. Mamy wrażenie, że jednak gdzie indziej bije serce tego ciekawego miasta, a miejscami wręcz nabrzeża wydają się być opustoszałe i zaniedbane.
Uwagę Adama przyciąga jednak jeden z wielu mostów jakie mijamy. Jest to Puento de Alamillo, który zbudowany został przez znanego hiszpańskiego architekta Santiago Calatravę.
Gdy po skończonym rejsie wracamy do samochodu na ulicach robi się jeszcze bardziej tłoczno niż za dnia. Temperatura spada i dopiero teraz można przyjemnie usiąść i napić się czegoś dobrego, skubnąć tapas i pogadać ze znajomymi. Ach, nocne życie w Hiszpanii…