Zanim przejdziemy do Kuby, to jeszcze ostatni wpis z Ekwadoru.
Przedostatni dzień w Quito minął nam zdecydowanie przyjemnie. To był jeden z tych dni kiedy na jego początku nie mieliśmy nic zaplanowane, a na jego końcu dziwiliśmy się, że tak wiele miłych rzeczy nam się wydarzyło. Po pierwsze postanowiliśmy zadbać o nasze żołądki i udaliśmy się na obiad do McDonalda na sałatkę. Tak, tak, wiem, że „zadbać o żołądki” i McDonald” to wykluczające się pojęcia dla większości z nas, ale mieliśmy już serdecznie dość typowego ekwadorskiego jedzenia. W ulicznych jadłodajniach, w których zazwyczaj się żywiliśmy mięso było smażone na głębokim, wielokrotnie używanym tłuszczu, a z „lekkich” dań był ryż z makaronem, krojoną parówką i innymi dodatkami – i to też znowu w tłuszczu. Tak więc po ponad miesiącu pobytu w Ekwadorze nasze żołądki miały dość. Niestety ekwadorska kuchnia jest jedną z tych nielicznych rzeczy, która nam w Ekwadorze nie przypadła do gustu.
Po wizycie w Macu, zadbaliśmy o naszego synka i poszliśmy do pobliskiego parku, w którym znajdował się ogromny plac zabaw. Oj, synek się wyhopsiał :) Nieopatrznie zasugerowałem mu największą zjeżdżalnię, która bardzo mu się spodobała. Nieopatrznie, bo była tak duża, że dla jego bezpieczeństwa musiałem z nim na nią wielokrotnie wchodzić. Z drugiej strony dzięki temu miałem też okazję z niej wielokrotnie zjeżdżać :) . Oczywiście wszystko ze względu na bezpieczeństwo Bartka ;) . Moje zachowanie rozbawiło, ale też ośmieliło innych obecnych wkoło rodziców i przez pewien czas na zjeżdżalni było pół na pół dzieci i dorosłych! Aga też skorzystała z okazji do zjechania co widać na zdjęciach w galerii :)
Tego samego dnia obejrzeliśmy też Bazylikę del Voto Nacional, największy kościół w Quito, wybudowany w stylu neogotyckim. Świątynia robi wrażenie, zwłaszcza jej piękne witraże.
Dzień pożegnaliśmy w odkrytej przez nas uroczej kawiarni, szklaneczką canelazo. To typowy dla Quito drink z aguardiente (wódka z trzciny cukrowej) z sokiem z naranjiji (nie znamy polskiej nazwy, jeśli w ogóle jest ;)) i cynamonem, podawany na ciepło. Było też jeszcze ciasto czekoladowe, ale niestety zjadł mi je Bartek. I kiedy już mieliśmy zmierzać do domu, okazało się, że na pobliskim dziedzińcu odbędzie się pokaz tańców ekwadorskich, więc bez wahania zostaliśmy. Tańczyły cztery pary, w reginalnych strojach, a prezentowane przez nich tańce były przedstawieniami rożnych historii z życia. Widać było, że taniec sprawiał im ogromną przyjemność. Było pięknie, kolorowo, wzruszająco…
Do tej pory Quito nam się średnio podobało, ale ten intensywny jeśli chodzi o wrażenia, ale zarazem niespieszny dzień sprawił, że poczuliśmy to miasto i je polubiliśmy. Niestety następnego dnia musieliśmy już je opuścić…