Nasza cierpliwość została nagrodzona! Dwukrotnie przedłużaliśmy pobyt, czekając na lepszą pogodę i udało się. Wyobraźcie sobie, że ostatniego dnia padało tylko rano i wieczorem, a cały dzień, kiedy zwiedzaliśmy było ciepło i bez deszczu. Tak więc pełni zapału wybraliśmy się rano piechotą do wspomnianej poprzednio wioski indiańskiej.
Wspólnota Shiripuno składa się z około 50 rodzin i żyje niedaleko Misahualli. Aktualnie prowadzą oni projekt, częściowo finansowany przez władze, którego celem jest popularyzowanie ich kultury i obyczajów. Zyskują na tym zarówno turyści, którzy mają możliwość poznania Indian, jak i sama wspólnota, dla której odwiedziny turystów są częściowym źródłem dochodu.
My mieliśmy możliwość zobaczenia tradycyjnego indiańskiego tańca, który wspólnota wykonuje przy okazji różnych fiest. Ba, nawet w nim przez chwilę uczestniczyliśmy. Oczywiście największą atrakcją był mały podrygujący Bartuś, który był przeszczęśliwy, że może potańczyć a dodatkowo jest w centrum uwagi :).
Kolejną atrakcją było poznanie procesu przygotowywania czekolady od zera!. Tzn. z uprzednio zerwanych owoców kakaowca, które rosną w wiosce, a następnie suszonych ziaren, na naszych oczach dwie osoby przygotowały czekoladę. Wysuszone ziarna praży się na patelni przez kilka minut, aż zaczną pękać łupinki, następnie po zdjęciu z ognia obłupuje się je, a potem mieli. Do zmielonej masy dodano cukier i mleko w proszku i ponownie zmielono. Tak przygotowana mieszanka, po zalaniu odrobiną wrzącej wody daje obłędny efekt. Procent zawartości kakao bije czekolady Lindta na głowę ;).
Mogliśmy również poznać proces przygotowania chichy z manioku. Najpierw należy ugotować bulwy manioku, potem je rozetrzeć na papkę, dodać odrobinę startych batatów i następnie całość zawija się w liść drzewa, którego odpowiednika nie ma nawet w polskim języku :) (i oczywiście nie jesteśmy w stanie przytoczyć jego nazwy ;)). Takie zawiniątko zostawia się na jakiś czas, a następnie gdy pulpa puści soki, rozprowadza się je wodą. Gdy mieszanka pozostanie w liściu na dłuższy czas, rozpoczyna się proces fermentacji i powstaje alkohol. Dawniej do procesu fermentacji używano śliny, a dokładnie żuto papkę i wypluwano z powrotem do jednego naczynia. Jak sobie można łatwo wyobrazić, taki powiedzmy sobie wprost niehigieniczny proces powodował rozprzestrzenianie się chorób, dlatego go zaniechano (przynajmniej w tej wspólnocie).
Dla mnie dużą atrakcją była jak to Bartek mówi „puga” (czytaj. papuga) :). Bardzo żałowałam, że po wcześniejszych przygodach nie mogliśmy popłynąć do kliniki dla zwierząt amazońskich, więc prześliczna papuga, która jest stałym mieszkańcem Shiripuno była dla mnie nagrodą pocieszenia.
Poszwendaliśmy się jeszcze trochę po terenie wspólnoty, obejrzeliśmy z bliska drzewa kakaowca i bananowce i z daleka (oj zdecydowanie z daleka ;)) „poznaliśmy” tarantulę. Mieszkańcy twierdzą, że one są niegroźne, ale nie chcieliśmy tego sprawdzać na własnej skórze więc pośpiesznie opuściliśmy gościnnych Indian ;)