Lubię plaże. Zwłaszcza późnym popołudniem, kiedy są puste. Kiedy promienie słońca przestają palić, a delikatnie głaszczą skórę. Kiedy nie trzeba mrużyć oczu, tyko można leniwie patrzeć w dal. Lubię tak położyć się na piasku, słuchać szumu fal i myśleć sobie o świecie. Wyobrażać sobie jak wygląda to, co pod wodą: zatopione statki morskie, olbrzymie ryby, falujące w głębinach wodorosty. Podwodne góry i doliny, przepiękne muszle i dziwne stwory, które jeszcze nie zostały zidentyfikowane.
Lubię też grzebać w piasku i wyobrażać sobie, że pod spodem są skarby, ukryte listy w butelce czy ślady dawnych cywilizacji. Albo patrzeć w niebo, oglądać chmury i szukać fantazyjnych kształtów. Wyobrażać sobie, że za chwilę położę się na takiej puchatej chmurce i będę oglądała świat z wysoka.
Nic nie słyszę, nic mnie nie rozprasza. Czas jakby się zatrzymał. Tylko ja i nadmorska przyroda…
Od kiedy jestem mamą, lubię też patrzeć na moich synów, jak z dziecięcą fascynacją odkrywają świat. Plaża jest świetnym miejscem do takich obserwacji. Pozornie niedużo się na niej dzieje, ale dziecięca wyobraźnia, nie potrzebuje zbyt wielu materialnych rzeczy.
Na plażach Andaluzji patrzyłam więc na Bartka jak zawzięcie kopie łopatką w piasku i robi wodospady, albo walczy z bykami, których wyobrażeniem są morskie fale (to po historii o corridzie). Jak tworzy sobie tylko znane budowle ze stosików kamieni, albo odkopuje z właściwym dla siebie zaangażowaniem wyimaginowane kości dinozaurów… Patrzyłam też na Antosia, który jeszcze nieświadomy w jakiej jest części świata, i czym w ogóle jest ten świat, ostrożnie na czworakach eksploruje plażę. Ogląda kamyczki, niewielkie muszelki, próbuje piasku. Wszystkiego uważnie dotyka i wszystko uważnie obserwuje.
I w takich chwilach tylko utwierdzam się w przekonaniu jak fajne są podróże z dziećmi.
I dla nas i dla nich. Bo wszystkim nam dają przestrzeń, która jest na co dzień dla nas niedostępna. Dają widoki, które są dla nas nowe, zapachy, które do tej pory były nieznane. Bo pobudzają zmysły, prowokują do refleksji i są natchnieniem do fantazji. I uważam, że to wcale nie muszą być dalekie podróże, egzotyczne lądy. Ot czasem wystarczy kawałek pozornie nudnej plaży…
Plaże Andaluzji są różne. Na wschód od Malagi widzieliśmy skaliste wybrzeże, z pięknymi klifami (Nerja), a pomiędzy nimi plaże w niewielkich zatoczkach. Na zachód od Malagi plaże miały szary, nieco ziarnisty piasek. Wielkie betonowe kurorty ciągną się kilometrami, poprzetykane jedynie polami golfowymi i parkami rozrywki. Za Gibraltarem z kolei Costa de la Luz – piasek był miękki i złoty, a i o tej porze roku ludzi niewielu.
Ze względu właśnie na brak tłumu turystów oraz wysokie, ale nie zabójcze jeszcze temperatury wybraliśmy Andaluzję w maju. I choć woda do kąpieli była dla nas za zimna, to wybór był dla nas strzałem w dziesiątkę.