Wreszcie doszliśmy względnie do siebie i mamy chwile, żeby nadrobić zaległości blogowe.
Na początek spróbuję opisać Wam dni spędzone u naszych misjonarzy. Tylko co ja mam napisać? Nie było prawie żadnych atrakcji turystycznych, nie zwiedzaliśmy pięknych budowli i cudów natury, ale dostaliśmy coś znacznie więcej. Dostaliśmy przede wszystkim ciepłe przyjęcie i domową atmosferę. Mieszkaliście kiedyś na plebanii? Bo my wcześniej nie i nie wiedzieliśmy, że jest tak, kolokwialnie mówiąc, „fajnie”. Aż Adam zaczął się zastanawiać czy nie zostać proboszczem prawosławnym ;). A tak poważnie, to przez te pięć dni czuliśmy się jak statek, który przybija po długim rejsie do bezpiecznego portu… I w tym miejscu specjalne podziękowania dla Ciebie Marek – poznanie Ciebie i czas, który wspólnie był nam dany jest jedną z lepszych rzeczy jaka nam się przytrafiła w trakcie tej podróży. Bardzo, bardzo Ci dziękujemy i wspieramy mocno….
Po drugie dzięki temu, że mieszkaliśmy u księży mogliśmy uczestniczyć w praktykach religijnych tamtejszych wspólnot. Byliśmy na kilku mszach św. zarówno w głównym kościele w mieście, jak i w kaplicy na wsi. Kościół w Brazylii, a przynajmniej tam gdzie my byliśmy wygląda inaczej. Kościół to nie hierarchia i ludzie oddzielnie. Tam wierni są współodpowiedzialni za swoją wspólnotę. Współdecydują o wydatkach, ale też są odpowiedzialni za wiele innych rzeczy. Ksiądz np. w ogóle nie ma kluczyka do tacy (tam taca to skrzyneczka, która sami wierni przekazują sobie z rąk do rąk w trakcie mszy, a którą potem rozlicza świecka rada parafialna). Wszyscy wierni, którzy chcą, mają kontakt z księdzem, mogą przyjść, porozmawiać czy się poradzić, albo też zaprosić do domu na kolację. Z kolei jak księdzu jest potrzebna pomoc przy jakichś pracach to wierni sami zgłaszają chęć pomocy. To jest taka naturalna koegzystencja. No i sposób przeżywania mszy… jest dużo radości, śpiewów czy brawa po czytaniu Ewangelii. Bardzo mi się też podobał gest, gdy Marek poprosił po mszy dziewczynkę 15 letnią, która była w ciąży, aby podeszła do ołtarza i wszyscy wspólnie modliliśmy się za nią. To takie ludzkie…
Uczestniczyliśmy też w uroczystości Pierwszej Komunii świętej i to co od razu zwróciło naszą uwagę, to skromny ubiór dzieci przystępujących do tego sakramentu. Zamiast wyszukanych sukni, drogich prezentów i hucznego obiadu, które u nas zaczynają przypominać małe wesele, tam były zwykłe koszulki jako strój i w większości wspólny, niedrogi obiad, który zjedliśmy razem w przyparafialnej sali. To nie znaczy, że jest inna wiara, że nie ma zasad, ale że ta wiara jest taka bardziej autentyczna….
W trakcie naszego pobytu udało nam się także odwiedzić wioskę Indian Guarani. Zobaczyliśmy ich ośrodek zdrowia, szkołę dla dzieci i dorosłych oraz dom modlitwy. Temat trudny, długi i zdecydowanie nie na posta…
Dzięki naszym misjonarzom zostaliśmy również zaproszeni na kolację do rodziny brazylijskiej, która ma polskie korzenie i na tyle pielęgnuje nasz język, że mogliśmy z nimi swobodnie rozmawiać. Pyszne jedzenie, duży wybór mięs i trochę muzyki dla ucha. Ale było wesoło! Poniżej krótki filmik z tego spotkania. Przy tej okazji pozdrawiamy Cię Cleimar i całą Twoją rodzinę i dziękujemy raz jeszcze za Wasze ciepłe przyjęcie i miły, wspólnie spędzony czas.
Ten czas, te kilka dni były niesamowite, a czymś, co zostanie na zawsze w naszej pamięci są ludzkie uśmiechy, życzliwość i dużo, dużo ciepła…
DZIĘKUJEMY WAM WSZYSTKIM!!! I już bardzo tęsknimy…