Kiedy spojrzy się na Arcos de la Frontera z miradoru (punktu widokowego) położonego na przeciwległym brzegu rzeki Guadalete widać od razu, że nazwa miasta nie jest przypadkowa. Arcos to po hiszpańsku łuk, a taki właśnie, półkolisty kształt ma miasto. Na szczycie wysokiego klifu znajduje się Casco Antiguo (starówka), a jego dolna część to barrio bajo (dolna dzielnica).
My jednak gdy pierwszy raz wjeżdżamy do Arcos jesteśmy zbyt pochłonięci szukaniem adresu naszego mieszkania, żeby skupiać się na czymkolwiek innym. Raz po raz wjeżdżamy w wąskie uliczki, ale gdy w którymś momencie nawigacja pokazuje „prosto” nie bardzo wiem co robić. Jak to prosto?! Przecież prosto znajduje się kiosk! W dodatku, żeby do niego dojechać trzeba wjechać między dwie restauracje i to uważając, żeby nie potrącić, któregoś ze stolików wystawionych na zewnątrz! Uznaję, że sprzęt się myli i mówię Adamowi, żeby skręcił w lewo. Po chwili jednak co bym nie robiła nawigacja prowadzi nas z powrotem w to samo miejsce. Gdy więc nerwowo zaczynam myśleć nad planem B (może teleport?) przed nami jakiś samochód śmiało rusza w ten przedziwny labirynt. Wypuszczam więc powietrze z płuc i mówię „Jedź za nim”.
Po kilku dniach manewr ten staje się dla nas przysłowiową kaszką z mleczkiem, podobnie jak parkowanie na ulicach o nachyleniu 30-40 stopni czy jeżdżenie tak wąskimi drogami, że aby nie przytrzeć samochodu trzeba złożyć lusterka. Cenne to umiejętności jeśli chce się zwiedzać andaluzyjskie miasteczka położone w górach, o czym przyjdzie nam* się przekonać niejednokrotnie w trakcie naszego pobytu w Hiszpanii.
*Piszę nam, choć tak naprawdę to Adam stawiał czoła tym górskim wywijańcom, a moja obecność ograniczała się jedynie do nerwowego zaciskania kciuków i miarowego posapywania na znak protestu „Kto to do cholery budował?!”
Arcos de la Frontera to trzydziestokilkutysięczne miasteczko położone w Andaluzji w prowincji Kadyks. Jest jednym z bardziej znanych pueblos blancos (białe miasteczka) a jego historia sięga aż czasów prehistorycznych. Na przestrzeni wieków miasto odegrało ważną rolę ze względu na swoje strategiczne położenie. W XI w. w czasach panowania Maurów, stało się stolicą taify (Taifa de Arcos) (rodzaj niezależnego księstwa rządzonego przez muzułmanów) a następnie pod koniec XIII wieku przeszło pod kontrolę chrześcijan, a wszyscy muzułmanie na mocy decyzji Alfonsa X zostali wyrzuceni z miasta.
Gdy Arcos ogląda się z poziomu rzeki na plan pierwszy wysuwa się charakterystyczny żółto – brązowy klif z wznoszącą się do nieba wieżą kościoła św. Piotra stojącego na jego szczycie. Gdy z kolei wejdzie się na wzgórze podziwiać można przepiękną panoramę okolicy – rozciągnięte aż po horyzont pola uprawne tworzące o tej porze roku zielono – brązową szachownicę, zakola rzeki Guadalete, a także położone u podnóża miasta niebieskie jezioro Lago de Arcos.
Miasto oferuje kilka ciekawych obiektów do zwiedzania jak choćby bazylikę (Basílica de Santa María de la Asunción), zbudowaną w stylu mudéjar łączącym cechy architektury islamskiej z elementami sztuki romańskiej oraz gotyckiej. Nam jednak największą przyjemność sprawia snucie się bez celu po wąziutkich brukowanych uliczkach i zaglądanie w zakamarki miasta. Nasz niespieszny spacer raz po raz przerywają samochody, które by przejechać wąskimi uliczkami starego miasta każdorazowo zmuszają pieszych do chowania się w ciasne wejścia do domów. Dla Bartka to z kolei idealna okazja do ćwiczenia hiszpańskiego. „Cuidado!” („ostrożnie!”) wykrzykuje radośnie co chwilę, chcąc ostrzec spacerujących ludzi o kolejnym nadjeżdżającym pojeździe.
Zachodzące słońce rzuca ostatnie promienie na białe ściany budynków, tworząc fantazyjne długie cienie i nadając temu miejscu magiczny wygląd. Ja raz po raz wzdycham z żalu, że nie wzięłam ze sobą aparatu fotograficznego, choć dzięki temu mogę spokojnie nasycić oczy przepięknymi widokami i rozkoszować się wyjątkową atmosferą tego miasteczka.