Pytacie: Ale dlaczego właściwie ta Kolumbia? Przecież tam tylko kokaina, guerilla i straaaasznie niebezpiecznie.
Kiedyś też tak myśleliśmy, ale gdy zaczęliśmy bliżej interesować się Ameryką Łacińską odkryliśmy, że sytuacja w Kolumbii bardzo się poprawiła na przestrzeni ostatnich lat. Jeszcze 10 lat temu mieszkańcy kraju nie mogli bezpiecznie przejechać z jednego miasta do drugiego, bo znaczne obszary były opanowane przez różne ugrupowania paramilitarne. Jednak poprzedni prezydent – Alvaro Uribe, postawił sobie za punkt honoru, żeby poprawić bezpieczeństwo w kraju i można śmiało stwierdzić, że swój cel osiągnął. Owszem, wciąż są w kraju tak zwane „strefy czerwone” („zona roja”), w których państwo nie sprawuje władzy, a teren pozostaje pod kontrolą partyzantów FARC, ale dzisiaj zarówno Kolumbijczycy jak i turyści mogą bezpiecznie jeździć po kraju.
A warto, bo Kolumbia to przepiękny kraj, który ma bardzo wiele do zaoferowania. Ma dostęp do dwóch wybrzeży: Morza Karaibskiego na północy i Pacyfiku na zachodzie kraju, gdzie znaleźć można przepiękne plaże i turkusową ciepłą wodę. Oprócz tego występują tu trzy pasma Andów, gdzie widoki wprost powalają na kolana, bujna dżungla, pustynie i przepiękne kolonialne miasteczka. Ludzie mimo różnych problemów są pogodni i w większości bardzo życzliwi i pomocni, a jedzenie różnorodne i bardzo smaczne.
Ponieważ o tym wszystkim wiedzieliśmy już jakiś czas temu, a w trakcie naszej pięciomiesięcznej podróży nie udało nam się odwiedzić Kolumbii, to gdy tylko pojawiła się mega promocja na bilety lotnicze, niewiele się zastanawiając podjęliśmy decyzję: JEDZIEMY!
I tak oto, już kolejny dzień jesteśmy w tym niezwykle ciekawym kraju i póki co, nasze pierwsze wrażenia pokrywają się z wiedzą, którą zdobyliśmy przed wyjazdem.
Pierwsze dwie noce spędziliśmy w Bogocie u Daniela i jego rodziny. W dużym, starym domu, położonym w centrum mogliśmy się zregenerować po długiej podróży, a gospodyni raczyła nas koktajlami z mleka, melona i bananów. Pycha!
W towarzystwie Daniela i jego dziewczyny pospacerowaliśmy po mieście. W niedzielę zamykana jest główna ulica, a ruch samochodowy ustępuje miejsca rowerzystom i pieszym. Całe rodziny wtedy spacerują, wypoczywają w parkach i delektują się pysznym owocami, napojami i przekąskami sprzedawanym przez ulicznych straganiarzy. Wszędzie jest gwarno, kolorowo i radośnie.
Widzieliśmy też wyścigi świnek morskich. Zebrani widzowie obstawiają do której miski (odwróconej do góry nogami) wbiegnie świnka po przebiegnięciu określonego dystansu.
Uwagę Adama zwrócił wieżowiec zbudowany z cegły. Okazuje się, że to Torres del Parque, dzieło znanego kolumbijskiego architekta Rogelio Salmona zaprojektowane pod koniec lat 60-tych XX w. Cechą charakterystyczną jego budynków jest symbioza z naturą np. wykorzystywanie wody deszczowej na potrzeby instalacji sanitarnej.
Zmęczeni wysokością (Bogota położona jest na 2640 m.n.p.m) wróciliśmy dość wcześnie do domu, gdzie jeszcze zdążyliśmy poradzić się Daniela odnośnie dalszych planów podróżniczych. Potem błyskawiczne zapadliśmy w głęboki sen, który jednak został brutalnie przerwany przez Bartka, który o godzinie drugiej w nocy uznał, że już czas wstawać i przez dwie kolejne godziny siedział przy oknie i na bieżąco informował nas o zmieniających się światłach ulicznych. A przecież już za dwie godziny trzeba wstać, bo czekają nas kolumbijskie przygody…
2 komentarze
Te fotki z jedzonkiem to chyba specjalnie dla mnie ;).
Iwona, a żebyś wiedziała, że myślałam o Tobie! :)