Kolejny i ostatni dzień w Playa Larga upłynął pod hasłem piasek, morze i palmy (wiem, wiem, przepraszam, u Was zimno a ja tu o takich rzeczach ;)). Bardzo chcieliśmy posnorklować, bo czytaliśmy, że Zatoka Świń jest dobrym miejscem do tego, ale w miejscu w którym my się znajdowaliśmy nie ma akurat ciekawej rafy. Trzeba by jechać od kilkunastu do trzydziestu kilometrów, ale w większości z tych miejsc nie ma z kolei plaży piaszczystej, co odpadało ze względu na Bartka. Stwierdziliśmy, że damy sobie spokój i po prostu pobyczymy się na plaży.
Playa larga jest cudowna dla rodzin z dziećmi, bo jest bardzo mało ludzi, a woda długo płytka, więc powtórzył się scenariusz, który już przerabialiśmy w Ekwadorze – Bartek biegał jak oszalały w tę i z powrotem rozchlapując radośnie wodę i sypiąc piaskiem dookoła :). Dobrze, że jesteśmy we dwójkę to zmienialiśmy się w opiece nad nim. Jedyne co lekko zakłócało nasz spokój to jakiś pan, który mimo pustej plaży wybrał miejsce tuż koło nas i siedział w cieniu przez prawie cały czas, nie korzystając z dobrodziejstw plaży w ogóle. „Agent jakiś czy kto?!” zastanawialiśmy się co chwilę… Jak się potem okazało w rozmowie (do której pretekstem był oczywiście Bartek) pan jest taksówkarzem i po południu przychodzi tu odpoczywać. I tak od słowa, do słowa zaproponował nam, że nas zabierze swoim bicitaxi (to taksówki rowerowe, które możecie zobaczyć na zdjęciach) tylko kilka kilometrów, gdzie jest i piaszczysta plaża i miejsce do snorkelingu. No i jak to czasami wszystko się układa bez spięcia i kombinowania?! Pojechaliśmy jak się okazało do ośrodka wczasowego dla Kubańczyków, gdzie rzeczywiście były warunki dobre dla nas i Bartka, ale za to tak waliła muzyka, że aż żal serce (i uszy) ściskał, że w takim pięknym przyrodniczo miejscu, tak hałasują. I to jeszcze czym – zamiast piękną salsą, którą często słychać na ulicy, to jakąś międzynarodową rąbanką! Snorkeling był bardzo fajny. Oczywiście to nie Galapagos, więc nie było żółwi i lwów morskich, ale za to widzieliśmy piękną rafę, z koralowcami wyglądającymi jak mózg ludzki, czy delikatne ażurowe liście , albo inny który wyglądał jak patyk z jaskrawożółtymi punktami, a jak nam pan potem powiedział nazywa się koral ognisty, bo parzy. No i rybki oczywiście były, małe i duże, przezroczyste, czarne i kolorowe. Piękne! Widzieliśmy też coś co wygląda jak jeżowce, a inne jak węgorz. Nie mam pojęcia jak to wszystko się nazywa, bo pan dawał nam hiszpańskie nazwy, które uleciały szybko z mojej głowy, w przeciwieństwie do pięknych widoków i wrażeń :).
A z innej beczki, to tego dnia niestety utwierdziłam się, że nie mogę iść sama wieczorem gdzieś potańczyć (płakać mi się chce, bo jesteśmy na Kubie, a ja nie mam jak tańczyć! Imprezy zaczynają się późno, a Bartek pada o 20-21). Otóż w trakcie jak Adam z panem snorkelowali, ja bawiłam się z Bartkiem na plaży i otrzymałam tyle wylewnych komplementów od Kubańczyków, że marzyłam już o tym, żeby Adam wrócił ;). Ciekawe co przeżywają samotnie podróżujące blondynki, skoro ja, z urodą nie tak dla nich atrakcyjną,bo zdecydowanie przypominającą miejscową nie mogłam im wytłumaczyć, żeby sobie już poszli ;). Inna sprawa, że poza dyskomfortem nie czułam zagrożenia, bo z wielu źródeł słyszałam, że na Kubie jest bezpiecznie, w tym aspekcie również.
Wracając do naszej mini wycieczki, pan był naprawdę w porządku, bo ustalona cena obejmowała transport i wypożyczenie masek, a on dodatkowo robił nam za przewodnika w wodzie – wyszukiwał i pokazywał różne zwierzątka, których byśmy sami nie dostrzegli, no i jeszcze zabrał nas na krótkie spacery, na dwie kolejne plaże. Przepiękne! Zero ludzi, cisza, spokój, palmy, turkusowa woda… mmmm… Wróciliśmy bardzo zmęczeni, ale pełni pięknych wrażeń.
PLAYA LARGA CZ.II
previous post