Trzeci dzień naszego pobytu w Meksyku to czysty hedonizm! No może poza porą pobudki, którą nam zafundował nasz syn – 05:30 (słownie: piąta trzydzieści!). Ma być kasza, ma być zabawa i koniec kropka. A przecież skoro otworzyliście po jednym oku i patrzycie na mnie, to znaczy, że jesteście gotowi, prawda? ;)
Potem było już z górki: kierunek – plaża Akumal. Wada ewidentna – dużo turystów. Zaleta ewidentna – dużo żółwi morskich :). Najpierw ten snorkeling wydawał nam się mało ciekawy – ok, jedna duuuuuża ryba, chyba grouper, siedziała sobie pod łodzią, no ale co tu więcej oglądać?! Potem przyszło, a raczej przypłynęło „danie główne”. Proszę tylko nie pomyśleć, że „danie główne” ma coś wspólnego z jedzeniem. Chodzi oczywiście o snorkeling i czystą przyjemność jaka płynęła z oglądania pod wodą żółwi. Jak to wspólnie stwierdziliśmy – żółwie pasły się na trawie pod wodą, niczym krowy na łące. Było ich sporo i były urocze. Ponadto widzieliśmy jeszcze kilka płaszczek, co było równie ciekawym doświadczeniem, ale nie zmienia to faktu, że starałam się jednak trzymać od nich z daleka. Tak na wszelki wypadek. Do tego jeszcze trafiło się nam kilka kolorowych rybek i satysfakcja pełna :). Aaa, no i wiadomo – snorkeling był w zestawie: piasek+palmy+słońce. Musiało być super :).
A po południu rozpusta na całego… kulinarna oczywiście! Wstąpiliśmy do świetnej restauracji prowadzonej przez pół-Amerykankę, pół-Meksykankę. Duża, pięknie zaaranżowana przestrzeń, z roślinami, kwiatami, duże okrągłe stoły, a przede wszystkim zjeżdżalnią dla dzieci! Miejsce wymarzone, bo biegać za Bartkiem jak zawsze musimy (no ile można zjeżdżać?! ;)), ale przynajmniej nie tak często jak między jednym a drugim kęsem obiadu ;). Zresztą – spędziliśmy tam prawie 3h a to o czymś świadczy. Ceny spore jak na nasz budżet, ale czasami można zaszaleć, zwłaszcza w tak doborowym towarzystwie ;).
Tym razem galeria niewielka, bo nie mamy możliwości robić zdjęć pod wodą (a szkoda:( )