Argentyna i tango wydają się być nierozłączne. Być w Buenos i nie zobaczyć pokazu tanga? No niestety czasem i tak bywa. Zwłaszcza jak się podróżuje ze zbuntowanym dwulatkiem, domagającym się wolności na każdym kroku (w tym miejscu serdeczne pozdrowienia dla wszystkich rodziców niesfornych dzieci :)). No dobra, widzieliśmy dwa pokazy tanga ulicznego i owszem były fajne, ale chcieliśmy więcej. No więc dobrze by było pójść na taki długi pokaz, zorganizowany, z kolacją, ale nie dość że to kosztowna rozrywka (około 100 USD za osobę), to co my skorzystamy z takiego pokazu skoro będziemy musieli biegać na zmianę za Bartkiem? No i jak go namówić, żeby nie krzyczał i nie przeszkadzał innym? Odpada. Trzeba było poszukać alternatywy, więc zapytaliśmy nasze nauczycielki hiszpańskiego co robić, a następnie wcieliliśmy w życie otrzymane od nich rekomendacje. Otóż udaliśmy się na koncert tango, w knajpie/barze dla miejscowych o nazwie Sanata. To średniej wielkości, bardzo klimatyczny lokal. Nie jakaś speluna, ale też bez zadęcia. Mimo naszych codziennych strojów, no i faktu że byliśmy tam z małym dzieckiem, nie czuliśmy się jakoś nie na miejscu. Swoją drogą, jak się okazało oprócz nas, na koncercie była jeszcze jedna rodzina z dzieckiem i to zdecydowanie mniejszym od naszego. Ufff, nie my jedyni mamy takie pomysły ;). W lokalu byli różni ludzie, starsi i młodsi, ubrani elegancko i zwyczajnie. Część z nich przyszła na kolację, a część tylko na piwo, ale widać było, że wszyscy chcą przede wszystkim posłuchać muzyki na żywo. My koncertu słuchaliśmy niestety tylko 40 minut, bo takie imprezy w Buenos zaczynają się późno (w naszym rozumieniu) a nie chcieliśmy zanadto męczyć Bartka. I tak synek okazał nam wiele zrozumienia, bo poszedł spać :) więc w spokoju mogliśmy na chwilę zanurzyć się w muzyce. A muszę powiedzieć, że było w czym… Mimo, że ja jestem fanką tańca i czuję pewien niedosyt, że nie mogłam zobaczyć jak ludzie tańczą, to samo słuchanie tej przejmującej muzyki sprawiło nam dużą przyjemność. Poniżej jest krótki fragment nagrania. Nie jest on najlepszej jakości, ale może uda się Wam wczuć w klimat wieczoru :). Przy okazji tylko dodam, że od dziewczyn dowiedzieliśmy się także, że porteños albo chodzą słuchać tanga albo tańczyć tango, a nie oglądać pokazy. Pokazy są raczej dla turystów. No i u nich kolacja w knajpie o tak wczesnej godzinie jak 19 to jakieś nieporozumienie. No, dobrze a teraz muzyka; dajcie znać czy Wam się podoba :)
W niedzielę z kolei uczestniczyliśmy w zupełnie innej rozrywce, też polecanej i też dla miejscowych, ale w zupełnie innym klimacie. Była to Feria de Mataderos („matadero” to dosłownie „rzeźna”, ale na szczęście sama impreza nie ma nic wspólnego z ubojem zwierząt).
Ta coniedzielna fiesta odbywa się w dzielnicy oddalonej od centrum (Mataderos) i skupia głównie miejscowych. Gauchos z okolicznych wiosek przywożą swoje produkty spożywcze jak sery, kiełbasy, oliwę z oliwek czy piwo które sami wyrabiają. Można nabyć takie pyszności, ale na szczęście też degustować (mniam! :)). Oprócz tego jest sporo kramów z różnymi różnościami. Jest ręcznie robiona biżuteria, skórzane torebki, paski do spodni, oczywiście kubeczki do picia yerba mate, noże (nie mam pojęcia skąd tak duże kolekcje ani do czego stosuje się poszczególne modele), sakwy dla prawdziwych gauchos na butelkę wina ;), bębny i cała masa innych rzeczy. To, co jest wyjątkowe na tym targu to jego autentyczność. Większość rzeczy jest ręcznie robionych i w dodatku wytwórcy sami je sprzedają. W ten sposób, mają okazję nie tylko zarobić pieniądze, ale też poopowiadać o swojej sztuce. A widać, że mają taką potrzebę, pogadać, pokazać, a nie tak raz dwa. W większości to ludzie otwarci, zaczepiają nas, pytają skąd jesteśmy etc., no i bez problemu pozwalają robić zdjęcia swoim wyrobom. Np. pan który rzeźbił w kredzie, w ogóle nie namawiał nas do zakupu czegokolwiek, ale za to tak eksponował swoje maleńkie dzieła, żeby Adam mógł je sfotografować, a potem na poczekaniu zrobił i podarował nam malutką różyczkę z kredy (powiedział, że to róża z Małego Księcia :)). My kupiliśmy sobie na pamiątkę malutkie pudełko zrobione ze skórki pomarańczy, przyozdobione wypalonymi na zewnątrz motywami roślinnymi. A na poczekaniu pani je jeszcze pięknie dla nas pomalowała.
Oprócz kramów były też występy taneczne do muzyki na żywo. Nie wiemy jakie to były tańce dokładnie, ale to co nam się podobało to fakt, że uczestnicy fiesty też znali te układy i chętnie tańczyli. Miło było, i jakoś tak swojsko :).
Zapraszamy do galerii, gdzie oprócz zdjęć z powyższych wydarzeń jest kilka zdjęć Bartka na wyraźną prośbę dziadków :).
2 komentarze
Krucyfiks z widelca (?)…Szacun dla twórcy :)
Nooo, Adam właśnie gdzieś dojrzał ten oryginalny produkt :)