Santiago de Cuba to drugie co do wielkości miasto Kuby liczące około pół miliona mieszkańców. Zostało założone przez hiszpańskiego konkwistadora Diego Velazqueza w 1515r, jako jedno z pierwszych siedmiu miast kubańskich. Do 1553r. pełniło funkcję stolicy. Do dziś widoczna jest rywalizacja Santiago i Hawany i wyczuwalna pewna wzajemna niechęć mieszkańców obu miast.
W Santiago byliśmy dwa razy – raz spędziliśmy tam dwie noce a potem jeszcze jedną w drodze powrotnej z Baracoa do Havany.
Z kwestii nieprzyjemnych w Santiago jest największa ilość naciągaczy na metr kwadratowy, którzy zmęczyli nas bardzo. Ale o tym będzie osobny post, bo to temat rozległy. Teraz skupię się tylko na rzeczach pozytywnych czyli zwiedzaniu miasta :) .
Za każdym razem mieliśmy lokalizację w ścisłym centrum dzięki czemu mogliśmy snuć się uliczkami i chłonąć klimat miasta. Czyli coś co najbardziej lubimy :) .
Wiele czasu spędziliśmy przy parku Cespedes, który jest ciekawym miejscem. Gromadzą się tu miejscowi, zwłaszcza dzieci, które namiętnie grają w piłkę nożną lub bejsbol, i z którymi nasz Bartek mógł szaleć do utraty sił :) Cespedes jest też dla mnie miejscem „biznesowym” – kręci się tu pełno naciągaczy zwanych jineteros, którzy bez ustanku proponują przechodzącym turystom różnorodne usługi – wycieczki, taxi, restauracje i inne.
Ciekawa jest też architektura budynków otaczających ten plac. Głównym jest okazała katedra, w której jak się dowiedzieliśmy z przewodnika znajdują się prochy Diego Velazqueza – hiszpańskiego konkwistadora, który dowodził podbojem Kuby, a następnie został gubernatorem prowincji. Katedra jest aktualnie w remoncie, ale normalnie odbywają się msze św i w trakcie jednej z nich udało nam się na chwilę zajrzeć do środka. Na przeciwko katedry znajduje się Palacio Municipal czyli ratusz. Piękny budynek w kolonialnym stylu, biały z ładnie kontrastującym drewnianym niebieskim okratowaniem. To z tego miejsca, 1 stycznia 1959 r. przemawiał Fidel Castro do tłumu zgromadzonego na placu, po tym jak partyzanci przejęli władzę i ogłosili zwycięstwo La Revolucion. Na innym boku placu znajduej się Casa Velazquez, czyli rezydencja konkwistadora z 1515 r. Niestety mieliśmy pecha, bo jest w remoncie i nie można jej zwiedzać. Sympatyczna pani wpuściła nas jedynie na patio.
Odwiedziliśmy natomiast Balcon de Velazquez, czyli punkt widokowy, z którego rozpościera się ładny widok na labirynt domków, pokrytych czerwoną dachówką, który ciągnie się aż do zatoki. Niedaleko od tego punktu znajdują się znane schody Padre Pico. Nazwa pochodzi od miejscowego księdza, który pomagał miejskiej biedocie.
Któregoś dnia po południu przysiedliśmy sobie we wspomnianym wcześniej parku Cespedes i generalnie nie planowaliśmy nic więcej zwiedzać, ale dostrzegliśmy coco taxi (których w Hawanie jeździ pełno, ale w Santaigo są zaledwie dwie). Zdecydowaliśmy się więc na przejażdżkę, bo bardzo mnie ciekawiło jak się tym sympatycznym pojazdem porusza. Postanowiliśmy pojechać na pobliski cmentarz, bo słyszeliśmy, że warto go odwiedzić. I słusznie, bo znajdują się tam groby znamienitych Kubańczyków, a same grobowce wykonane w większości z białego marmuru są istnym dziełem sztuki! Jest więc m.in. grób Emilio Bacardiego (tego od rumu ;)) , Carlosa Cespedesa jak też muzyka z Buena Vista Social Club – Compay’a Segundo oraz bohaterów ataku na koszary Moncada (parę słów na ten temat poniżej w tekście). Największe wrażenie robi jednak gigantyczne mauzoleum Jose Martina. Ta okrągła kamienno – marmurowa budowla góruje nad całym cmentarzem.
Niestety my przyjechaliśmy dwadzieścia minut przed zamknięciem cmentarza więc odwiedziliśmy tylko część grobów, ale i tak było warto.
Jednak jedną z ważniejszych budowli jaką odwiedziliśmy w Santiago była położona 10km od miasta forteca El Morro. Wzniesiona ona została w XVII w. na szczycie cypla tuż przy wejściu do zatoki. Twierdza jednak nie spełniła swojej funkcji obronnej, bo miasto zostało kilkakrotnie złupione przez piratów. Z tego miejsca roztacza się przepiękny widok na zatokę i wybrzeże karaibskie, aż po łańcuch górski Sierra Maestra. Nie przypadkowo na zwiedzanie wybraliśmy się popołudniową porą, bo raz że słońce tak bardzo nie praży a dwa że każdego dnia o zmierzchu odbywa się ceremonia „Puesta del Sol”. Młodzi ludzie przebrani za członków kubańskiej armii rebeliantów uroczyście zdejmują flagę z masztu, a następnie odpalają zabytkową armatę z 1805r. krzycząc „Viva Cuba Libre” (Niech żyje wolna Kuba). Przyznam Wam, że aż mnie ciarki przeszły, tak bardzo autentyczny był ten okrzyk, chyba tak głęboki jak silne są marzenia Kubańczyków o wolnej ojczyźnie…
Innym również ważnym i symbolicznym dla narodu miejscem, które odwiedziliśmy będąc w Santiago po raz drugi, są koszary Moncada (Cuartel de Moncada). Ciemnożółte ściany budynku noszą ślady po kulach, które są pamiątką wydarzeń z lipca 1953r. Wtedy to Fidel Castro z niewielką grupą, pełnych ideałów partyzantów, zaatakował koszary by zdobyć broń i wywołać rewolucję. Atak się nie powiódł i aż 61 ze 120 rebeliantów zginęło na miejscu a reszta wkrótce została schwytana. Wielu z nich ginęło w strasznych męczarniach, będąc torturowanymi przez żołnierzy Batisty. Batista obwieścił wówczas prasie, że koszary zaatakowała dobrze uzbrojona grupa 500 milicjantów, którzy zginęli w ostrzale. Jednak pewnemu dziennikarzowi udało się zdobyć fotografie torturowanych i wywieźć je w tajemnicy do Havany, gdzie zostały opublikowane. Ujawnienie prawdy o kłamstwie Batisty zwiększyło tylko niechęć narodu wobec jego reżmu. W muzeum znajduje się wiele eksponatów, jak na przykład autentyczna broń, czy zakrwawione mundury rebielantów. Nie zależnie od naszych poglądów i osądów na temat Castro, uważam, że to miejsce trzeba odwiedzić, zwłaszcza jeśłi chcie się zrozumieć naród kubański i ich silne pragnienie wolności.
Dla nas Santiago to nie tylko zwiedzanie. To tutaj poznaliśmy Cynthię – młodą Niemkę samotnie podróżującą po Karaibach. Nasza wzajemna sympatia zaowocowała długimi godzinami spędzonymi na rozmowach o podróżach, życiu i naszych wartościach. Może dlatego Santiago kojarzy mi się tak dobrze? :)