Kolumbia jest krajem niezwykle różnorodnym, zarówno jeśli chodzi o klimat, ukształtowanie terenu i krajobrazy czy spotykanych ludzi (albo przesympatycznych i pomocnych albo wprost przeciwnie ;-)). Podobnie rzecz się ma jeśli chodzi o kolumbijską kuchnię. Raz, że różni się ona daniami w zależności od regionu i dostępnych składników, ale też jeśli chodzi o jakość i smaki.
Nasz zaledwie trzytygodniowy pobyt nie daje nam możliwości tworzenia przewodnika kulinarnego po kraju, ale chętnie podzieliśmy się z Wami naszymi doświadczeniami i opowiemy co nam szczególnie smakowało a co nie.
Miejsce pierwsze w rubryczce „jedzenie kolumbijskie” zajmują owoce, a właściwie robione z nich soki. Pyszne, pachnące, orzeźwiające i absolutnie wyjątkowe. Wyjątkowe, bo robione z egzotycznych owoców, czasem takich, których nazw nawet wcześniej nie słyszeliśmy, ale też wyjątkowe bo świeżo wyciskane i przygotowywane na naszych oczach. Na samo wspomnienie cieknie mi ślinka! ;-)
Nasze ulubione soki i owoce to: pitaya, marakuja, lulo, papaja, melon, banany, guanábana, guayaba, jeżyna (mora), truskawka, tomate de árbol (dosłownie pomidor drzewny) i jeszcze kilka innych, których nazw nawet nie pamiętam. Większość z nich była bardzo orzeźwiająca – no może z wyjątkiem jugo de borojo (fuj!).
Dobrze wspominamy tinto – słabą, czarną kawę, pitą z dużą ilością cukru, którą kupowaliśmy w plastikowych maleńkich kubeczkach wprost od u ulicznych sprzedawców. Wózki z termosami z kawą, przypominające PRL-owskie saturatory, były stałym elementem krajobrazu miast i miasteczek. I mimo, że była to raczej kawa gorszej jakości (lepszą się eksportuje) to mamy do niej jakiś sentyment, może ze względu na całą otoczkę?
Do gustu przypadły nam też arepy. Arepa to niewielki, smażony, dość gruby placek najczęściej z mąki kukurydzianej. Podawany sam, z serem lub masłem (przechowywanym w plastikowym kubeczku w 35 st. upale ;) . Niezwykle posilny, taki w sam raz na szybką przekąskę.
Co do bardziej konkretnych posiłków to często było one niestety monotonne. Na śniadanie zazwyczaj jajecznica, wysuszona na wiór. Na obiad z kolei mięso i ryż często z dodatkiem awokado i polewki z fasoli.
Na szczęście udało nam się też spróbować kilku tradycyjnych potraw i te były bardzo smaczne.
Ajiaco – zupa z kilku rodzajów ziemniaków ze strzępkami kurczaka i kolbą kukurydzy, a na talerzyku obok jako dodatek śmietanka, kawałek awokado i kapary. Pyszna i posilna!
Bandeja Paisa – Na talerzu misz masz :-). Smażona kiełbaska, chicharrón – smażona skóra wieprzowa, jajko sadzone, polewka z fasoli, smażony platan, kawałek kolby kukurydzy, ryż, świeże awokado i arepa. Ciężkostrawna, ale smaczna.
Tamal – to zawinięta w liście (najczęściej) bananowca, gotowana masa z mąki kukurydzianej i kurczaka. Kolumbijczycy często jedzą to na śniadanie, my jednak zdecydowaliśmy się na degustację późnym popołudniem i słusznie, bo dla mnie to jak danie obiadowe.
Ostatniego dnia zakupiliśmy całą tackę kolumbijskich słodkości, które przywieźliśmy do Polski. Niektóre były całkiem smaczne, inne mniej, ale wszystkie były bardzo, bardzo słodkie.
Smacznego!
5 komentarzy
Takie smaczne wpisy uwielbiam :)
:-) Iwona jak zawsze kulinarny wpis był z myślą szczególnie o Tobie!
Muszę spróbować borojo :)
Ola jestem ciekawa Twoich wrażeń! Udało Ci się w końcu spróbować? Dla nas fuuuj ;-)
[…] O Tamalach pisaliśmy już przy okazji kuchni kolumbijskiej. […]