Obudziło mnie ciche stuknięcie. Tak jakby jakiś robak spadł na tropik namiotu. Brrr…. Na samą myśl, że coś mogłoby wleźć nam do środka przeszedł mnie dreszcz. Spojrzałam na zegarek – było kilka minut po północy, co oznaczało, ze spaliśmy nie dłużej niż dwie godziny. Bartek sapał, Adam chrapał, więc naciągnęłam śpiwór na głowę i szybko zaczęłam ponownie zapadać w sen. Za chwilę stukot się powtórzył, a potem kolejny raz i kolejny. Oho, deszcz, pomyślałam. W końcu jesteśmy w tropikach, na wybrzeżu Morza Karaibskiego. Pod wieczór na niebie zebrały się ciemne chmury więc nic dziwnego, że zaczyna padać.
Kap, kap, kap… Kolejne krople miarowo pukały w nasz dach nie dając mi zasnąć. Za chwilę do dudniącego juz całkiem mocno deszczu dołączył jeszcze wiatr. Całość tworzyła razem niezbyt przyjemne wrażenie, zwłaszcza jeśli jedynym Twoim schronieniem jest średniej jakości namiot. W pewnym momencie chciałam zmienić pozycję więc podparłam się ręką podłoża i w tym momencie poczułam, że moja ręka jest w wodzie. Niedobrze, pomyślałam. Obudziłam Adama, ale wspólnie doszliśmy do wniosku, że trochę wilgoci nikomu nie zaszkodziło. Wierciliśmy się na twardym podłożu raz po raz zmieniając pozycję, ale szumiący coraz mocniej wiatr i dudniący ulewny już deszcz nie pozwalały nam zasnąć na dobre. Teraz z kolei Adam pod stopą wyczuł kolejną kałużę a ja kolejną. Deszcz przybierał na sile, wody w namiocie było coraz więcej a ja zaczynałam bać się coraz bardziej. Jest środek nocy, na polu namiotowym nie ma światła, jest zimno, a my z naszym trzylatkiem siedzimy w przeciekającym namiocie. Co i rusz pojawiały się kolejne mokre plamy, a my przesuwaliśmy Bartka na środek, lawirując między suchym jeszcze terenem i starając się go nie obudzić. Nad ranem, byliśmy już tak zmęczeni tą nierówną walką, że padliśmy godząc się z faktem, że przynajmniej część naszego ciała musi leżeć na wilgotnych rzeczach,
Rano przywitał nas szczebioczący Bartek, kompletnie nieświadomy tego co działo się w nocy, który w dodatku był szczerze zdziwiony, że się nie wyspaliśmy ;-).
Gdy wyszliśmy z namiotu krajobraz przypominał trochę pole po bitwie. Wszędzie suszyły się poodpinane tropiki, ciężkie, podniszczone materace, ubrania, hamaki i cała reszta dobytku. Cóż, okazało się, że nie my jedni walczyliśmy z żywiołem ;-). Na pocieszenie dowiedziałam się, że gorzej mieli ci, co spali w hamakach w uroczym odkrytym domku na skale (widoczny na zdjęciach). Tam lał nie tylko deszcz, ale też docierała woda ze wzburzonego morza i … wystraszone szczury (bleeee).
Tak wyglądała nasza ostatnia noc spędzona w Parku Tyrona. Z bólem serca podjęliśmy decyzję o skróceniu naszego pobytu o jeden dzień, w pełni świadomi, że jeśli znowu w nocy będzie ulewa, to scenariusz się powtórzy, bo nasz namiot nie jest po prostu dostosowany do takich warunków pogodowych.
Ale Park Tyrona to oczywiście nie tylko pole namiotowe podtapiane ulewnym deszczem ;) To piętnaście tysięcy hektarów soczystej, zielonej dżungli porastającej górskie zbocza. Dżungli przesyconej dźwiękami zwierząt oraz wilgotnym, gorącym i parującym powietrzem. To kilometry linii brzegowej Morza Karaibskiego z turkusową wodą i piękną rafą koralową. Zatem nic dziwnego, że Park Tyrona to jedna z głównych turystycznych atrakcji Kolumbii., a dla nas pełnia szczęścia. I mimo, że dostanie się do parku wymaga pewnego wysiłku, na kempingu wieczorami prąd jest krótko, pryszniców jest tylko kilka a ludzi kilkuset, to nie przeszkadzało nam to w pełni się zrelaksować. Sam spacer w parku jest nie lada przyjemnością bo natura pobudza wszystkie nasze zmysły. W koronach drzew buszują małpy i ptaki, spod nóg co i rusz uciekają małe zielone jaszczurki oraz niebieskie kraby, które niezwykle zwinnie chowają się w swoich norkach w ziemi, słońce przyjemnie muska nasze ciała, a zapach tropików drażni nozdrza. Snorkling na przybrzeżnej rafie tylko potęguje doznania. Wielkie żółwie, które niespecjalnie przejmują się naszym widokiem, kolorowe rybki, które szybko uciekają z zasięgu naszej dłoni i piękne koralowce sprawiają, że każda godzina umyka nawet nie wiadomo kiedy.
Na koniec dnia dzielenie się wrażeniami przy pysznym soku ze świeżo wyciskanych owoców. Mmmmm…. Ehhhh natura!