Nigdy jeszcze nie robiliśmy podróżniczego podsumowania roku, ale też nigdy nie podróżowaliśmy tak dużo co w minionym 2014 r. i nie mieliśmy tak wielu miłych wspomnień.
Nie będzie to żaden ranking miejsc najfajniejszych, ani statystyki dotyczące pokonanych dystansów i godzin spędzonych w samolocie. Po prostu – koniec roku starego i początek nowego to czas na refleksję i chwilę zadumy więc chcemy sobie odświeżyć w pamięci podróżnicze przygody.
Przełom 2013 i 2014 przypadał na mniej więcej połowę naszej prawie pięcio miesięcznej podróży po Ameryce Łacińskiej. Byliśmy wtedy w Ekwadorze, kraju, w którym w trakcie naszej podróży spędziliśmy najwięcej czasu, bo aż 5 tygodni. Kraj malutki, ale bardzo różnorodny – kulturowo i przyrodniczo i przez to bardzo ciekawy. W Ekwadorze odwiedziliśmy portowe Guayaquill,(najmniej ulubione miasto), a potem Wyspy Galapagos, andyjską Cuencę (gdzie spędziliśmy Boże Narodzenie), Riobambę, Banos (gdzie witaliśmy nadejście 2014 r.), położone na skraju dżungli Misahualli i na koniec Quito.
Prosto ze stolicy Ekwadoru polecieliśmy do Hawany. Kuba, to było jedno z naszych największych marzeń podróżniczych. Kraj – legenda. I faktycznie, mimo że rzeczywistość PRL trochę pamiętamy (ja bardziej jak przez mgłę), to po wylądowaniu na wyspie czuliśmy się, jakbyśmy byli w zupełnie innym świecie. Na Kubie spędziliśmy miesiąc, w czasie którego przejechaliśmy wyspę z zachodu (Viniales) na jej wschodni kraniec docierając do odległego Baracoa. Nie zawsze było łatwo, ale za to bardzo ciekawie i z pewnością na Kubę wracać będziemy. A, no i dzięki ciągłemu obcowaniu z miejscowymi to na Kubie najbardziej podszkoliłam swój hiszpański.
Po Kubie był Meksyk. W czasie ponad 3 tygodni spędzonych w tym ogromnym kraju udało nam się zwiedzić Jukatan oraz zahaczyć o stany Campeche i Chiapas. To jedyny kraj w trakcie naszej podróży, po którym podróżowaliśmy wynajętym samochodem. Wszystko za sprawą cioci, z którą spędziliśmy pierwszy meksykański tydzień, a która taki luksus nam zafundowała. A potem po prostu się rozpaskudziliśmy i zdecydowaliśmy się znowu wypożyczyć auto, tym razem dla naszej trójki. Teraz już wiemy, że korzystanie z najtańszej wypożyczalni gwarantuje „przygody” z samochodem, ale przynajmniej mamy co wspominać. A przyroda Meksyku, urokliwe San Cristobal, ruiny Majów ( a wśród nich nasze ulubione Calakmul), turkusowa woda i pyszna kuchnia sprawiają, że tęsknimy za tym krajem bardzo :).
Ostatni kraj, który odwiedziliśmy w trakcie naszej podróży to Barbados. Z perspektywy czasu stwierdzamy, że odwiedzenie tej wyspy było troszkę bez sensu. Po pierwsze nic nie zwiedzaliśmy (poza muzeum Concorda znajdującym się tuż przy lotnisku), bo zwyczajnie w świecie po pięciu miesiącach podróży nie mieliśmy już na to siły i ochoty, po drugie wyspa była droga, a nasz budżet w opłakanym stanie, a po trzecie i chyba najważniejsze, lot na trasie Cancun – Barbados był okropnie drogi i w dodatku wiązał się z przymusowym noclegiem w … Nowym Jorku. Logistyczne szaleństwo.
Niemniej na Barbadosie spędziliśmy pięć leniwych dni na rajskich plażach i naładowani emocjami z pięciu miesięcy, ale też stęsknieni bliskich wróciliśmy w marcu do Europy. Pierwsze dni spędziliśmy w Niemczech u mojego brata i jego rodziny, gdzie bez końca wspominaliśmy nasza świeżo zakończoną podróż delektując się polską kuchnią w wykonaniu bratowej :) a prosto stamtąd samochodem wróciliśmy do Płocka.
Pierwszy miesiąc po powrocie był fajny, bo wszystko to, co przed wyjazdem było dla nas codziennością odkrywaliśmy na nowo – zakurzoną filiżankę, kolorowy ręcznik, mnogość sztućców, które nagle mieliśmy do dyspozycji i pełną szafę ubrań. Pytanie „w co mam się dzisiaj ubrać?” nabierało starego znaczenia tj. na jakie ubranie mam ochotę, a nie które mam czyste ( w miarę ;-) ). Dla Bartka to też był szok – własny pokój, własne łóżeczko, zabawki – widać było, że ta oswojona przestrzeń dawała mu dużo radości.
Najmilsze po powrocie były jednak spotkania. Z rodziną, z przyjaciółmi, ze znajomymi. Zabawne było to, że my ciekawi co u nich słychać i co się ciekawego działo w Polsce, a oni ciągle tylko „No i jak było w podróży” :-P .
No dobra, ale miało być o wyjazdach a nie powrotach.
Długo miejsca nie zagrzaliśmy, bo juz w maju wyjechaliśmy na kilka dni na Dolny Śląsk. Po pierwsze mieliśmy ochotę pooglądać tym razem Polskę, po drugie pojeździć gdzieś dłużej samochodem (bierzesz rzeczy ile chcesz i jedziesz! Szok :) ), a po trzecie była to podróż troszkę sentymentalna. Rok wcześniej zmarła moja ukochana ciocia, siostra taty. Moja pokrewna dusza i rodzinny Szwendacz, po której śmiejemy się, że odziedziczyłam zamiłowanie do wojaży. Od kilku lat bezskutecznie planowałyśmy z ciocią wyjazd do Zamku Czocha, a ponieważ nie zdążyłyśmy kiedy ona żyła, postanowiłam zrobić to za nas dwie.
W trakcie naszej leniwej podróży po Dolnym Śląsku odwiedziliśmy m.in. Wrocław, Zagórze Śląskie, Zamek Czocha oczywiście, a w drodze powrotnej parowozownię w Wolsztynie (to prezent dla naszego Bartka – fana kolejnictwa ;-) ). We Wrocławiu spotkaliśmy się z moją przyjaciółką Angeliną. Poznałyśmy się ponad dwadzieścia lat temu na jednym z turniejów szachowych, a nie widziałyśmy się chyba z piętnaście lat. Spotkanie po latach było bardzo udane, a my obydwie miałyśmy wrażenie jakbyśmy się ostatni raz widziały raptem wczoraj…
Na początku lipca w ramach zwiedzania najbliższych okolic i pokazywania ich gościom, zrobiliśmy jednodniowy wypad do Skansenu Wsi Mazowieckiej w Sierpcu. A już pod koniec miesiąca zdecydowaliśmy się na rodzinny tygodniowy wyjazd nad polskie morze. Chwała Bogu wybraliśmy ustronne Błota Karwieńskie dzięki czemu uniknęliśmy zgiełku, tłumów i zalewającego kiczu. Wprawdzie woda w Bałtyku nie rozpieszczała, bo wahała się od 8 (!) do 13 stopni w trakcie naszego pobytu, ale cel wyjazdu – czas rodzinny z naciskiem na dzieci został spełniony w 100%.
W sierpniu znów odwiedziliśmy Wrocław. Cała frajda polegała na tym, że polecieliśmy tam samolotem, aby zrobić przyjemność Zuzi (dla której to był pierwszy w życiu lot) i Bartkowi (który po naszych licznych podróżach uwielbia latać). Dwudniowy wyjazd z dwójką hiper-energicznych dzieci to taki wysysacz energii, że zmęczyliśmy się chyba bardziej niż przez całą pięciomiesięczną podróż po Ameryce Łacińskiej ;-) .
Koniec sierpnia to także wyjazd służbowy Adama do naszego ukochanego Krakowa.
Wrzesień przyniósł nam kilkudniowy wypad do Bułgarii. Plan był prosty – odwiedzić naszego sąsiada w Burgas i wraz z nim zwiedzić okoliczne miejscowości, a następnie pociągiem pojechać do Sofii, skąd mieliśmy powrotny lot do Polski z przesiadką w Brukseli (w której żeby było śmieszniej miał się dosiąść do nas tata). Plan zacny, ale spalił na panewce, bowiem nasze Dziecię się rozchorowało, a my w wielkim pośpiechu kupowaliśmy bezpośrednie bilety powrotne do Polski (chwała tanim przewoźnikom!).
Wrzesień (i grudzień ponownie) to kilkudniowe wyjazdy służbowe Adama do Mołdawii.
Na pożegnanie roku kupiliśmy bilety do Madrytu na połowę listopada i solennie obiecaliśmy sobie, że podróży na razie dość, bo nasze konto kwiczy, ale!
No właśnie, ale…. trafiła się nam genialna okazja lotnicza do Kolumbii, a że było to moje marzenie od dawna, niewiele się zastanawiając, z 1,5 tygodniowym wyprzedzeniem kupiliśmy trzy bilety do Bogoty.
Wyjazd spontaniczny, szalony i bardzo udany. W ciągu trzech październikowych tygodni odwiedziliśmy pustynię Tatacoa, park archeologiczny Tierradentro położony w wysokich Andach, region kawowy z piękną Valle de Cocora, kolonialną Cartagenę, Park Tyrona i stolicę kraju – Bogotę. Kilka postów z kolumbijskich przygód już jest na blogu, a reszta wkrótce się znajdzie.
No i na koniec, tak jak wspominałam w listopadzie pięciodniowy wypad do Madrytu. Miał być romantyczny wyjazd tylko we dwoje, a jak było? Fajnie, ale zupełnie inaczej niż planowaliśmy kupując bilety. A dlaczego? O tym juz wkrótce na blogu ;).
Ufff… trochę tego było i muszę przyznać, że z każdym zapisywanym zdaniem w mej głowie przewijają się klatki ze zdjęciami, a uśmiech sam pojawia się na ustach na wspomnienie przygód i czasu gdzieś „tam”.
A co w 2015 roku? Hmmm… najbliższą podróż jaką planujemy to…. wyjazd w lipcu na porodówkę :D. Tak, tak, rodzina nam się po raz kolejny powiększa, więc w tym roku to raczej stacjonarnie będzie. Czas za to przeglądać blogi rodzin jeżdżących z dwójką dzieci. Bo w to, że się da i że jest również ciekawie to ja nie wątpię. I wierzę, że za jakiś czas będziemy się dzielić z Wami wrażeniami z podróżowania w czwórkę :).
8 komentarzy
Piękne podróże! My będziemy mam nadzieje niedługo testować podróże w czwórkę :) Gratulacje!
Dzięki :). To trzymamy kciuki za udane wyprawy :). Pozdrawiamy!!!
Z przyjemnością czytało się wasze wpisy z podróży… i te fotki :). Pozdrawiam i…oczywiście GRATULUJĘ!!!!!! :p
Dzięki Iwona! My cieszymy się, że mamy stałą czytelniczkę :-). Pozdrawiamy!
A my właśnie do Was trafiliśmy i na pewno zostaniemy na dłużej :) Piękne zdjęcia i cudowne podróże! P.S. My podróżujemy we czwórkę (nie całe dwa lata różnicy między dziewczynkami) i jest super choć zdecydowanie nie są to podróże na taką skalę ;)
Dzięki za miłe słowa, zapraszamy, rozgośćcie się u nas :). Podróże z dwójką to na pewno większe wyzwanie, którego mam nadzieję doświadczymy :). Chętnie zajrzymy do Was i poczytamy!
Pozdrawiamy!
O, miło spotkać znajomych poznanych u Sarity w Hawanie.
Miesiąc na Kubie- super.
Razem z mężem planujemy kolejną podróż na Kubę i po Ameryce Południowej i często Was wspominamy i podziwiamy za odwagę.
Pozdrawiamy!!!
Witamy :)
Dziękujemy za miły komentarz i zapraszamy częściej. No i życzymy powodzenia w dalszych podróżach po Ameryce Południowej :)