Trasa początkowo wiodła przez lekko pagórkowate pola. Świeciło słońce, była przyjemna temperatura i nic nie wskazywało na to, że dotarcie do doliny będzie jakimkolwiek wysiłkiem. Szliśmy więc sobie raźnym krokiem, dzieląc się wrażeniami podróżniczymi z właśnie poznanym Mateuszem (podróżującym od ponad roku po Ameryce Płd.).
Przekroczyliśmy kilka mostków, które zrobione były z lekko zużytych już desek, poskręcanych drutem, przy których wisiały tabliczki nakazujące wchodzić wyłącznie pojedynczo. Miejscami droga była tak błotnista, że nogi zapadały nam się po kostki. Szliśmy więc coraz wolniej podziwiając otaczający nas las, w tym drzewiaste paprocie, które widzieliśmy po raz pierwszy.
Mniej więcej w połowie wzgórza dopadł mnie kryzys. Droga nieubłaganie wspinała się pod górę, a w dodatku mój niedoleczony po zatruciu żołądek coraz częściej dawał o sobie znać. „Nigdzie dalej nie idę. Chrzanię dolinę i palmy” powiedziałam (No dobra powiedziałam coś innego, ale nie nadaje się to do zacytowania ;-)). Usiadłam na mokrym pniu, nie zważając na pełzające po nim glizdy i zaczęłam płakać… Pomyślałam sobie wtedy, że spełnianie marzeń wcale nie jest takie proste. Że wygodniej byłoby teraz siedzieć w ciepłym domu, popijać herbatę i oglądać zdjęcia w Internecie, a nie szwendać się po jakichś cholernych górach, mokra od deszczu i potu ze łzami w oczach.
Adam mnie przytulił, odpoczęłam i mozolnym krokiem, noga za nogą ruszyłam znowu w górę. Męczyłam się i marudziłam okropnie „Adam, ja już nie dam rady”. Nagle obudził się w nosidle Bartek, spojrzał na mnie i powiedział „Mama, dasz radę. Uda się, uda się!” :) Cóż, łatwo kogoś motywować siedząc u taty na plecach… ;).
Gdy dotarliśmy do przytulnej chatki, w której odpoczywali inni podróżnicy. Posililiśmy się gorącą czekoladą, a ja korzystając z uprzejmości właścicieli, ogrzałam się trochę przy piecu.
W końcu przestał padać deszcz, zza chmur wyszło słońce, a droga biegła… tylko w dół. Odżyłam! Gdy wyszliśmy zza kolejnego zakrętu, naszym oczom ukazał się widok na który tak czekałam. Piękna, rozległa dolina, usiana strzelistymi palmami woskowymi, które osiągają wysokość nawet do 60 metrów! Dookoła soczysta zieleń, we wszystkich odcieniach, a nad nami błękit nieba. Promienie słońca pełzały po nachylonych zboczach, a palmy rzucały długie, smukłe cienie. Istne dzieło natury! Usiedliśmy wygodnie na trawie, na jednym ze zboczy i zrobiliśmy sobie dłuuugi postój, żeby nacieszyć oczy i duszę tym widokiem. „Warto było się tak męczyć” pomyślałam. Inny świat na chwilę przestał istnieć…