Po 7 godzinach jazdy komfortowym autobusem, wysiadamy na dworcu w Neivie gdzie natychmiast bucha w nas gorące, suche powietrze. „I co teraz?” spoglądamy na siebie. Jakoś trzeba dostać się na pustynię. Tylko jak?! Kilkanaście okienek kasowych, sklepików, dziesiątki ludzi, a my z naszym pełnym energii trzylatkiem i 4 ciężkimi torbami. Ale spokojnie, to Ameryka Południowa – w tym szaleństwie jest metoda – wystarczy jedno pytanie zadane pierwszemu lepszemu człowiekowi i już za dwie minuty stoimy przy niewielkim pick-upie. Uśmiechnięty starszy pan ładuje nasze torby na dach, tuż obok pudełka z kurczakami, a my wskakujemy na pakę i ruszamy w drogę. Po drodze kilka przystanków i dołączają do nas kolejni pasażerowie. Kupujemy banany od ulicznego sprzedawcy i ruszamy w dal po rozgrzanym asfalcie. Pierwsze lody zostają przełamane, gdy częstujemy naszych współpasażerów świeżo zakupionymi owocami i już po chwili prowadzimy ożywione rozmowy o okolicy i warunkach życia.
Na pustynię docieramy gdy zaczyna się zmierzchać więc prędko rozstawiamy nasz namiot i jeszcze przez chwilę delektujemy się otwartą przestrzenią wokół. Niestety jest prawie pełnia, a niebo przykrywają chmury, więc nie możemy podziwiać gwiazd.
Następnego dnia wstajemy z samego rana i po szybkim śniadaniu ruszamy na wycieczkę po pustyni wynajętym moto – taxi. Widoki są obłędne!
Najpierw zwiedzamy tzw. część czerwoną, gdzie spacerujemy między wysokimi, fantazyjnie uformowanymi skałami, które swój kształt zawdzięczają działaniu deszczu i wiatru. Następnie udajemy się do części zielonej, podziwiając po drodze rozległe przestrzenie ograniczone jedynie przez wysokie góry na horyzoncie. Ziemia przyjmuje tu kolory od czerwieni, przez pomarańcz, jasno zielony aż po kolor szary. Wszędzie rosną wysokie kaktusy i inne sukulenty, które chronią się przed utratą wody i zwierzętami kłującymi kolcami.
Gdy docieramy do ostatniego miejsca naszej wycieczki, słońce wychodzi spoza chmur i zaczyna się robić naprawdę gorąco. Dlatego po spacerze w skalnym labiryncie, chętnie chłodzimy się w niewielkim, odkrytym basenie. W basenie?! Skąd woda na pustyni? Okazuje się, że wbrew pustynnemu krajobrazowi, Tatacoa jest pustynią w wersji „light”, bo w pobliżu znajdują się dwie rzeki, które zasilają pustynię w wody gruntowe.
Pełni wrażeń wracamy na nasz kemping i przed odjazdem pozwalamy sobie na chwilę relaksu na zawieszonych w cieniu hamakach. Chwilo trwaj! :)
2 komentarze
Aga, ale przyznaj, że to świństwo robić sobie fotki w basenie i hamaku, jak u nas za oknami smutno, buro i ponuro :) :) :)
No, może troszeczkę ;)