Pisaliśmy Wam o naszych pierwszych wrażeniach, pisaliśmy co zwiedzaliśmy, jak nam mijał czas i jak nas kantowali. Teraz chcę napisać coś a la spojrzenie oczami turysty na życie Kubańczyków. Nie jest to łatwy post, bo byliśmy tu tylko miesiąc, wielu rzeczy w ogóle nie rozumiemy, a inne były dla nas dziwne.
Rzeczywistość na Kubie jest bardzo złożona. W zasadzie to mamy wrażenie, że istnieją dwie rzeczywistości – w jednej są ludzie, którzy mają CUC a w drugiej ci, którzy ich nie mają. CUC jest przepustką do lepszego życia, bo wiele można za niego nabyć, co nie zmienia faktu, że czy masz tą walutę czy nie, pewnych rzeczy nie przeskoczysz.
Sklepy państwowe oferujące towary za CUP świecą pustkami i na półkach można znaleźć przysłowiowy ocet. Są szare, bure i zapyziałe, a za ladą siedzi znudzony personel. Sklepy, w których płaci się CUC mają znacznie rozszerzony asortyment, ale ceny dla Kubańczyków, zwłaszcza tych, którzy nie mają kontaktu z turystami są horrendalnie wysokie.
Byłam np. w sklepie z artykułami dziecięcymi i czułam się tam bardzo niekomfortowo. Wszystkie klientki, które stały przede mną w kolejce z wielką troskliwością wybierały towary, nawet takie drobiazgi jak skarpetki. Widać, że nie mogą sobie pozwolić na nietrafiony zakup, nawet za tak drobną kwotę, bo być może na następny nie mają już pieniędzy. To co było smutne, to że mimo, że płacą one duże pieniądze to i tak muszą odstać swoje w kolejce, a personel demonstruje swoją wyższość obsługując często w lekceważący sposób.
Kolejki na Kubie są wszędzie. Zresztą dla nas to nie jest abstrakcja, bo pamiętamy czasy komuny w naszym kraju. I tak, klasycznie są kolejki przed sklepami, gdy „rzucą” jakiś towar, ale są też kolejki do banku, do kantoru, na transport, do internetu…
Jeśli chodzi o transport między miastami to jest on bardzo problematyczny. Są autobusy firmy Astro przeznaczone tylko dla Kubańczyków, ale podaż jest mniejsza niż popyt. Rozmawiałam na dworcu w Camaguey z młodym Kubańczykiem i dowiedziałam się, że na dłuższe trasy w Astro trzeba robić rezerwację biletu z miesięcznym wyprzedzeniem (!). Gdy natomiast nie ma się takiej rezerwacji, to trzeba przyjść na dworzec w dniu odjazdu i czekać godzinami licząc, że zwolni jakieś miejsce. Dużo ludzi jeździ więc autostopem, bądź ciężarówkami, zwanymi guagua. Oczywiście jeśli chodzi o komfort jazdy to nie jest on godny pozazdroszczenia – ciężarówki są bardzo zatłoczone, a jeśli nie ma przewiewu to upał jest w środku niemiłosierny. Mój rozmówca. aby uniknąć więc problemów z Astro zdecydował się jechać autobusem Viazul, przeznaczonym głównie dla turystów (ceny w CUC). Było go na to stać, bo pracuje w sektorze turystycznym w Varadero.
Internet jest dostępny na Kubie, ale można z niego korzystać głównie w państwowych kawiarenkach internetowych. Jest on bardzo drogi dla Kubańczyków – płacą oni 4,5 CUC za godzinę, co jest kwotą sporą kwotą również dla nas. Do kawiarenek tych ustawiają się gigantyczne kolejki, ale często gdy już odstoisz swoje, okazuje się co prawda, że internet działa, ale brakuje kart, które umożliwiają korzystanie z niego. No i jeszcze taki „drobiazg”, że część stron i aplikacji jest cenzurowanych, np. na Kubie nie można używać skype`a.
A co z internetem w domu zapytacie? W domu przeciętny Kubańczyk może korzystać tylko z programu pocztowego – żadnego przeglądania stron, Youtuba itp. Spróbujcie sobie wyobrazić powyższe ograniczenia w naszym kraju…
Kolejny absurd socjalizmu – Kubańczycy nie mogą łowić owoców morza. Zapytany Kubańczyk powiedział nam, że oficjalnym wytłumaczeniem jest ochrona populacji stworzeń będących „owocami morza”, które rzekomo są zagrożone wyginięciem. Wiadomo jednak, że chodzi o kasę – po prostu są one przede wszystkim dla turystów, bo są świetnym źródłem dochodu dla państwa. Zresztą Kubańczycy mogą kupić mariscos w sklepie, ale tylko jeśli mają CUC.
Podobnie z wołowiną – Kubańczycy mogą hodować krowy, ale nie mogą ich zabić na własne potrzeby. Za zabicie krowy grozi większa kara więzienia niż za zabicie człowieka!
Wszystkie te sytuacje sprawiają, że nie było nam łatwo być turystą na Kubie. Bo dla nas jest wszystko, prawie zawsze dostępne, w kolejkach do banku nas przepuszczali, mimo że chcieliśmy stać jak miejscowi i generalnie czuliśmy się jak kategoria specjalna. Jeśli choć trochę podróżuje się refleksyjnie, to uwierzcie mi, że nie jest to łatwe…