Baracoa – nieco senne, niewielkie miasteczko, położone na północno – wschodnim krańcu wyspy nad Zatoką Miodową (Bahia del Miel). Ostatni cel naszej kubańskiej wędrówki. Urocze, choć półtora dnia spędziliśmy na niczym. Na rozmyślaniu, odpoczywaniu i nic-nierobieniu. Przez to mniej zobaczyliśmy, ale nie zawsze się da i nie zawsze się chce.
Ze względu na odległe położenie w Baracoa można nieco odetchnąć od turystycznych tłumów, a i ceny są przez to nieco niższe.
Baracoa była pierwszą osadą na Kubie, a przez 4 lata nawet stolicą. Gdy Diego Velazquez zdecydował się przenieść stolicę do Santiago, Baracoa straciła na ważności do tego stopnia, że do lat 60-tych XX w. było bardzo ciężko się do niej dostać, bo nie było tu drogi. Baracoa znajduje się w strefie o własnym mikroklimacie – ciepłym i wilgotnym. Dzięki temu uprawia się tu kawę i kakao, a region obfituje w bujną roślinność.
Charakterystyczna dla krajobrazu jest majacząca w oddali góra z płaskim szczytem – El Yunque (Kowadło). Inną atrakcją jest Park Narodowy imienia Humboldta. W tym podobno przepięknym parku, który od 2001r. znajduje się na liście UNESCO oglądać można wiele endenemicznych gatunków flory i fauny, łącznie ze ślimakami, które mają kolorowe muszelki – albo cytrynowe, albo w kolorowe paski. Piszę „podobno”, bo nie zdecydowaliśmy się na wycieczkę do parku. Odradzano ją nam ze względu na Bartka, bowiem droga jest bardzo śliska i często po kostki w błocie a spacer trwa 4h.
My za to wybraliśmy się na całodzienną wycieczkę, która obejmowała różne atrakcje. Najpierw odwiedziliśmy plantację kakaowca. Już raz w Ekwadorze byliśmy na takiej, ale tam widzieliśmy jedynie ostatni etap, czyli proces prażenia i mielenia ziaren kakaowca, tutaj posłuchaliśmy o samej uprawie tej rośliny. Dowiedzieliśmy się między innymi, że występują trzy odmiany owoców (na zdjęciach widać czerwone), a roślina owocuje dwa lub czasem nawet trzy razy w roku. Po zbiorze owoców i wydobyciu nasion, pozostawia się je do fermentacji, a dopiero potem gdy są już gotowe praży się i następnie uzyskuje kakao. Z ciekawostek nasz przewodnik mówił też o sposobie oddzielania tłuszczu – w fabryce jest specjalna prasa, która mechanicznie wygniata masę i w ten sposób następuje oddzielenie tłuszczu. Natomiast na tej plantacji, na której my byliśmy, gdzie prawie wszystko jest robione ręcznie i to przez jedną kobietę, masę zalewa się wodą na 3 doby i w ten sposób osiąga pożądany efekt. Oddzielony tłuszcz jest stosowany w kosmetyce – podobno długie smarowanie blizn powoduje ich zanik i przywrócenie naturalnego koloru skóry. Zobaczymy – mamy dwa słoiczki ;-) .
Następnym przystankiem na naszej trasie był krótki rejs łodzią po rzece Yumuri, a potem kąpiel w orzeźwiającej słodkiej wodzie. Nasz synek, chyba po raz pierwszy zrezygnował z kąpieli na rzecz zabawy kamieniami i grzebania w błocie :-) . Po smacznym obiedzie pojechaliśmy jeszcze na krótki relaks na plaży. Woda była chłodna i nikt z naszej grupy się nie kąpał, ale można było odetchnąć i podumać w bliskości z przyrodą.
Jeśli chodzi o samo miasteczko to udało nam się zobaczyć znany drewniany krzyżyk Cruz de la Parra, który jak twierdzą miejscowi został zatknięty nad zatoką przez Kolumba, gdy ten przypłynął z Hiszpanii po raz pierwszy. Rzeczywiście badania aktywnym węglem wykazały, że ma on około 500 lat, jednak jest wykonany z drewna charakterystycznego dla Kuby, więc teoria, że Kolumb przywiózł go ze sobą z Europy nie znajduje potwierdzenia. Krzyżyk można oglądać w niepozornym kościele Nuestra Senora de la Asuncion, który znajduje się w parku de la Independencia – niewielkim skwerku w centrum miejscowości, który jest miejscem spotkań miejscowych i turystów. Drzewa rosnące w parku dają przyjemny cień, w którym można się schronić w upalne dni.
Odwiedziliśmy też El Castillo – dawną twierdzę, obecnie przerobioną na hotel, która z racji swego położenia na wzgórzu oferuje przepiękne widoki. Podziwiać stąd można El Yunque, Zatokę Miodową z kołyszącymi się na wodzie kolorowymi łodziami, jak i otwarte morze. Z tego punktu widać też malowniczo położony pas startowy pobliskiego lotniska, który znajduje się po drugiej stronie zatoki.
Ostatniego dnia wybraliśmy się do muzeum archeologicznego, które utworzone jest w przepięknej scenerii, bowiem ekspozycje wystawione są do oglądania w kilku jaskiniach położonych na różnych poziomach. Oglądać w nich można petroglify, czyli pochodzące sprzed 3000 lat wyryte w skale rysunki oraz autentyczne szkielety Indian Taino zamieszkujących pierwotnie te tereny..
Dodatkową atrakcją jest niewielki dwupoziomowy balkonik, z którego rozpościera się piękny widok na morze i okoliczne pagórki porośnięte bujną roślinnością.
Baracoa była dla mnie wyjątkowym miejscem nie tylko ze względu na przepiękną przyrodę i przyjemną atmosferę tego miejsca, ale też dlatego, że po raz pierwszy udało mi się zatańczyć salsę w klubie, z miejscowymi Kubańczykami! Wybraliśmy się z poznanymi Polkami – Karoliną, Olą i Asią na wspólne mojito, a potem do znanego w mieście casa de trova, gdzie odbywają się imprezy przy muzyce na żywo. Bartek spał smacznie w nosidle, więc mój ukochany, wspaniały i najlepszy na świecie mąż :-) na zmianę spacerował i podziwiał moje tańce. Było bardzo, bardzo miło, tylko szkoda, że tak mało ;-).
Pozdrowienia dla dziewczyn przy okazji!
2 komentarze
Tak myślałam, że dużo się u Was dzieje! Nawet salsa się trafiła :D Widoki macie przepiękne, przyroda, kolorowe domki, no i oczywiście turkusowa woda, super! A teraz idę do sklepu po „kulkę” czekolady… narobiłaś mi smaku ;)
:) :). Wieziemy taką kulkę do domu! Ściera się ją na tarce a potem zgodnie z przepisem przygotowuje dalej czekoladę. Już jestem ciekawa efektów :).