A u nas rodzinne zawody – kto więcej razy kichnie pod rząd, czyli przeziębienie na całego. Od wczoraj byłam niekwestionowanym liderem tych zawodów, ale właśnie Adam mnie wyprzedził. Najważniejsze, że Bartek czuje się już lepiej, co nie zmienia faktu, że wciąż zajmuje miejsce na podium ;).
A tak na poważnie to fala przeziębienia przechodzi przez naszą rodzinę, co w połączeniu z deszczową pogodą i zajęciami hiszpańskiego przed południem oznacza niewiele zwiedzania. Przy okazji przeziębienia poruszę kwestię pogody właśnie. W Buenos jest wiosna w fazie” przejściowej” jak mawia nasza nauczycielka od hiszpańskiego co oznacza, że na dwa, trzy dni słoneczne przypada jeden deszczowy. Ponadto nawet jeśli jest słonecznie, to często wieje zimny wiatr, co oznacza, że jeśli założymy ciepłą bluzę to się pocimy, a jak jej nie założymy to jest na zimno. Jest jeszcze inny trik – jak jest chłodniej, np.15°C i założymy coś cieplejszego a potem wejdziemy do supermarketu albo metra, gdzie wentylacja chyba w ogóle nie działa to znowu czujemy się jak w saunie, a potem wyjście na zewnątrz i wiuuuu… zimne wichrzysko robi swoje. Ot i cała zagadka naszego przeziębienia. Widać, że mieszkańcy są przyzwyczajeni do takiego klimatu i sądząc po strojach (jedni w koszulkach na ramiączkach, inni w golfach etc.) mają większą tolerancję na zmiany temperatury. Zwróciliśmy też uwagę, że oni bardzo cienko, w porównaniu do naszego kraju, ubierają swoje dzieci. Gdy byliśmy na placu zabaw, było już po wieczór, chłodno i my zastanawialiśmy się czy Bartkowi nie jest zimno w bluzie z polaru a miejscowe dzieci biegały w bluzkach z krótkim rękawkiem i boso po tym zimnym piachu… brrrr.
Z opowiadań miejscowych wiemy z kolei, że latem temperatury dochodzą do 35°C co w połączeniu z dużą wilgotnością sprawia, że ciężko jest wytrzymać w mieście.
A teraz garstka naszych prywatnych i luźnych spostrzeżeń dotyczących porteños (takim mianem określa się mieszkańców Buenos Aires). Zaznaczam, że nie są one żadną „prawdą ostateczną” o społeczeństwie a jedynie zachowaniami, które zwróciły naszą uwagę.
– Zdecydowana większość ludzi, z którymi próbowaliśmy rozmawiać po hiszpańsku, czy to sprzedawców w sklepie, policjantów, pracowników hotelu czy innych ludzi spotkanych na ulicy wykazuje dużą cierpliwość kiedy w niezwykle powolny i myślę męczący sposób próbujemy sklecić jakąś wypowiedź. To nie Paryż, gdzie kelner potrafi Cię nie obsłużyć, tylko dlatego, że nie dostatecznie dobrze znasz francuski. Tu ludzie próbują nas zrozumieć i mimo, że mamy wąski zakres słów, domyślają się co chcemy powiedzieć a czasami też w życzliwy sposób nas korygują, żeby pomóc nam nauczyć się języka.
– Często nam się zdarza, że ludzie w metrze czy autobusie, i to zarówno mężczyźni, jak i kobiety, z przyjaznym uśmiechem na ustach ustępują miejsca Adamowi, gdy ten wchodzi z nosidłem i Bartkiem na plecach.
– Porteños na powitanie całują się w policzek. Mężczyźni również. I muszę przyznać, że wygląda to bardzo zabawnie, kiedy widzimy np. czworo mężczyzn w wieku koło 60, siedzących sobie na ławce w parku, do których podchodzi ich kolega i każdego po kolei całuje w policzek :). Albo, groźnie ;) wyglądający strażnicy pałacu prezydenckiego, którzy witają się w ten sam sposób.
– Oni bardzo lubią dzieci. Bardzo często uśmiechają się do Bartka, dają mu jakieś słodycze, prawią komplementy i głaszczą po głowie. Jak się okazało, nawet w przewodniku piszą o tym przyjaznym geście, żeby uprzedzić turystów, którzy mogliby się poczuć nieswojo czy mieć jakieś obawy.
– Bardzo intensywnie pachną… Nie wiem o co chodzi, ani czemu tak jest, ale ciągle na ulicy, w sklepach, restauracjach i innych miejscach publicznych czujemy całą gamę intensywnych perfum i to wydaje się markowych. Pachną kobiety i mężczyźni, młodzi i starsi, ubrani elegancko, ale też zwyczajnie. Pachną, pachną…aż przyjemnie za nimi stać na przejściu dla pieszych ;).
1 comment
Pozostaje życzyć duuużo zdrowia…Espero que tengas una pronta y rápida mejoría (nie żebym po hiszpańsku mówiła…niech żyje google :) ;)